"Psia niania", czyli nasza Basia

Ludzie z pasją

dział: wywiady
autor: Beata Kaczmarczyk
opublikowano: 2017-06-29 00:00:00

      Dla swojego czworonoga to Ty jesteś najważniejszą osobą na świecie i to z Tobą najbardziej lubi spędzać ferie, wakacje i weekendy. To Tobie chce towarzyszyć -  zawsze i wszędzie. Ale niestety, nie zawsze jest to możliwe. Są takie wyjazdy  i takie sytuacje życiowe, w których Twój pupil nie może uczestniczyć.

Co wtedy robić? Dzwonić do Basi!

   Ona do serca przytuli (Twojego) psa,  

   weźmie na kolana (Twojego) kota...

Dlaczego właśnie ona? Ponieważ to jej PASJA!

          Z Basią Nocerą,
miłośniczką zwierząt, właścicielką firmy usługowej 
Basia Pet Sitting & Dog Walking z Plainville
  rozmawia Beata Kaczmarczyk

 Beata Kaczmarczyk:  - W drodze na nasze spotkanie, rozmyślałam o haśle, pod jakim chciałabym zamieścić treść tej  dzisiejszej rozmowy. Iwymyśliłam, że będzie to lekka parafraza słynnego zdania, które wywodzi się z refrenu niezapomnianego przeboju lat 70., śpiewanego przez Jana Kaczmarka. Czy domyślasz się o jakie zdanie chodzi.
Basia Nocera: - Wybacz, bardzo lubię rebusy i zagadki, ale jestem tak mocno podekscytowana faktem, że zaproponowałaś mi ten wywiad, że trudno mi zebrać myśli.

- Chętnie podpowiem: "Do serca przytul..."
 - Hm, już wiem o co chodzi. Zatem: jeża. (śmiech)

 - Przytul jeża?!  Dlaczego? 
 - Bo wyprzedzając pytanie, które zapewne zadasz na wstępie, to w stylu: Skąd u ciebie miłość do zwierząt? -  od razu wyjaśniam, że rozbudziły ją we mnie jeże, nad którymi, we wczesnym okresie mojego dzieciństwa, sprawowałam opiekę. Ta kolczasta rodzinka, a więc trudna do przytulania (ale jednak robiłam to, uwierz!) - pomieszkiwała wówczas na naszym osiedlowym podwórku. Niemal każdego ranka, w drodze do przedszkola, wyciągałam z piaskownicy te zwierzaki (nie wiedzieć czemu, lubiły tam spędzać noc), aby ferajna moich kolegów i koleżanek nie zrobiła im krzywdy. A potem nastał czas, w którym najpierw chorego jeżyka, a następnie poranionego ptaka zabrałam do domu. I to była kolejna, nieco trudniejsza, lekcja miłości do zwierząt.

 - Jak reagowali na twoje zachowanie rodzice? 
 - Wspierali mnie do tego stopnia, że niewiele było takich dni w naszym domu, podczas których nie towarzyszyłby nam jakiś zwierzak. Mieszkały więc z nami króliki,         papugi, niezliczona ilość chomików i oczywiście psy - Arika i Kora.

  - Czy tą miłością udało ci się także zarazić szkolnych kolegów?
  - Na pewno rozbudziłam w nich ciekawość i może troszkę uwrażliwiłam ich na cierpienie czworonogów. Często byłam bowiem inicjatorką i organizatorką akcji charytatywnych na rzecz okolicznych schronisk dla zwierząt. Do dziś pamiętam, że wiele moich koleżanek, podczas wizyty w schronisku, kiedy zanosiliśmy dary (zebrane pieniądze lub karmę) - przeżywało szok. I bywało, że tam, między tymi klatkami dla psiaków, snuły dojrzałe refleksje. Choćby o tym, że życie jest piękne tylko wtedy, gdy dasz komuś nadzieję. Że nie ma większej radości od przywróconej wiary w dobry świat, w ludzi. Że to właśnie my możemy odmienić losy tych zwierząt, bo mając za sobą tragiczne losy, czekają.

   - Pięknie to powiedziałaś. A wracając do tematu twojej pasji, ciekawa jestem, jakie przybrała oblicze, kiedy pojawiły się w twoim życiu młodzieńcze zauroczenia i porywy serca..
  - Niewiele się wówczas zmieniło. Bywało, i to często, że chodziłam na randki (te z gatunku spacer) z ...psem. Pamiętam, że miałam w tym swój ukryty cel: badałam charakter obiektu moich westchnień, sprawdzałam jego stopień wrażliwości.

 - I jak było? 
 - Różnie (śmiech). Ale jak mówią: Nic nie dzieje się przypadkiem, wszystko
z jakiegoś powodu. Z tamtych spacerów w "trójkącie" wyciągnęłam wówczas ważny wniosek: mój przyszły partner życiowy musi kochać mnie i musi kochać zwierzęta (śmiech).

  - Skoro na twojej twarzy gości teraz uśmiech, to znaczy, że...
  - Tak, mój mąż Jason, choć nie ma polskiej mentalności, jest równie wrażliwy i nie wyobraża sobie domu bez zwierząt. Mało tego, nie ukrywam, że to on właśnie namówił mnie do tego, abym po latach różnorakich zawodowych doświadczeń w USA spróbowała połączyć pasję z - nazwijmy to - obowiązkami służbowymi. Jestem mu za to ogromnie wdzięczna!

  - Skoro dotarliśmy już do tego tematu, proszę abyś jasno i wyraźnie wytłumaczyła, na czym polega praca kogoś, kto  mówi o sobie "Pet Sitting".
  -Pet Sitting to najprościej rzecz ujmując - niania dla zwierząt domowych. Jak pokazuje życie, usługi takich niań stają się cobardziej potrzebne, a w niemałej ilości przypadków wręcz niezbędne dla właścicieli zwierząt. Całodzienna aktywność zawodowa, częste wyjazdy służbowe i weekendowe zmuszają często posiadaczy psów i kotów do pozostawiania ich samotnie na długie godziny lub poszukiwania nie zawsze odpowiedniej opieki sąsiadów czy rodziny. Z drugiej strony, wielu kochających zwierzęta ludzi, rozumiejących ich potrzeby i mających doświadczenie w opiece nad nimi, chętnie podejmuje się pracy opiekuna tych pupili. I kółko się zamyka. Ja jestem właśnie jedną z takich opiekunek.

  - Zanim poproszę cię o ciąg dalszy opowieści o obecnej pracy, chcę poruszyć jeszcze temat twojej społecznej działalność na rzecz tutejszych, amerykańskich schronisk. Rozmawiałyśmy o tym już nie raz, więc myślę, że warto i dziś o tym wspomnieć.
  - Kiedy w 1999 roku przybyłam do Stanów Zjednoczonych, jak każdy, dryfowałam, szukałam tu swojego miejsca. Nie było to oczywiście łatwe. Lekiem na tęsknotę i rodzące się problemy stała się społeczna praca. Oczywiście wśród zwierząt. Jako wolontariusz angażowałam się więc w życie takich schronisk jak: The Flying Fur w Windsor Locks, Furry Friends Foster and Rescue w Waterbury oraz Plainville Dog Pound. Tam, podobnie jak wcześniej w Polsce, przeprowadzałam zbiórki koców, karmy dla naszych podopiecznych, a także, co najbardziej lubiłam, wyprowadzałam psy na spacery. 
 A  kiedy przybyło mi nowych obowiązków i miałam znacznie mniej wolnego czasu, bo zostałam żoną i mamą, zajęłam się poszukiwaniem rodzin adopcyjnych dla naszych zwierząt. Czynię to zresztą do dziś.

 - Ponoć byłaś/jesteś wyjątkowo kreatywna i skuteczna w tych działaniach?
 - (śmiech) Cóż, mam niemałą satysfakcję z tego, że udało mi się namówić do adopcji wielu moich znajomych. W pewnym sensie i oni wpłynęli na moją decyzję o zmianie zawodu. Kiedy bowiem planowali wakacje lub też stawali wobec konieczności służbowego wyjazdu, powierzali mi pod opiekę zaadoptowane pieski lub kotki. Nie mogłam odmówić (śmiech).

 - Zatem, w chwili obecnej wasze mieszkanie zamieniło się w hotelik dla zwietrząt.
  - Nie lubię tego określenia. Chcę, aby moi podopieczni czuli się u nas jak w domu, a nie jak w przechowalni czy hotelu. Każdego zwierzaka traktujemy indywidualnie i każdy dostaje tyle zainteresowania, pieszczot, ile potrzebuje. Ich pobyt u nas jest tak zorganizowany, że nie są pozostawione same sobie. Niemal cały czas przebywają z człowiekiem, bawią się ? przede wszystkim ze mną lub z członkami mojej rodziny (wspomnianym już mężem oraz córką). Organizujemy dla nich zabawy w ogrodzie i spacery.

  - Hmm, To musi się podobać...
 - Chyba się podoba, bo mamy coraz więcej podopiecznych. Ich właściciele czasami żartują, że następnym razem oddadzą mi w opiekę nie tylko zwierzaki, ale i własne dzieci. Ja im wtedy z humorem odpowiadam, że jeśli dziecko mało szczeka i wesoło merda ogonem, to serdecznie zapraszam (śmiech).

  - Jako była właścicielka najwspanialszego psa na świecie (śmiech) wiem, że psy wyjątkowo tęsknią podczas rozłąki. Co wtedy?
  - Pies, który rozstał się z opiekunem i przebywa w nowym miejscu, na początku przeżywa stres. To natualne. My jednak staramy się zrobić wszystko, aby bardzo nie tęsknił.  Mamy świadomość, że jeśli będzie mu dobrze, będzie miał dość zabawy, rozrywek, ruchu, miłe towarzystwo, będzie najedzony, wypoczęty, wydrapany i wygłaskany to na pewno nie będzie siedział przy bramie i wypatrywał, kiedy wróci jego pan. Jeśli mimo wszystko jest długo niespokojny albo smutny z powodu rozstania, kontaktujemy się z właścicielem telefonicznie lub za pośrednictwem internetowego Skypa. Uwierz, to pomaga mu się zrelaksować i rozluźnić?

  - Skoro o pomaganiu mowa, to kończąc tę naszą rozmowę, dochodzę do wniosku, że pomogłyśmy dzisiaj wielu naszym Czytelnikom. Bo oto "zamerdała" do nich dobra wiadomość:

JEST W NASZYM POLONIJNYM ŚRODOWISKU ODDANA  PSIA - KOCIA NIANIA, której można zaufać.

   - Aż się wzruszyłam.. Bardzo dziękuję ci za te słowa i za to nasze spotkanie.
 - Ja też dziękuję.

  KONTAKT Z BOHATERKĄ WYWIADU:
Telefon: (860) 371 - 0274
E -  mail: Basia103@hotmail.com
www.facebook.com/BasiaPetSitting