We własnym bądź odległym mieście, przypadkowo lub za sprawą czyjegoś polecenia, napotykamy nieprzeciętne miejsca, które już po chwili stają się "nasze". Przyciągają. Chcemy do nich wracać.
Dla mnie i wielu moich znajomych, jednym z czołowych takich "świata zakątków" jest salon masażu i SPA w jednym, czyli dyskretnie usytuowana oaza spokoju przy 180 Market Square w Newington, która nosi wymowną nazwę ART OF TOUCH (Therapeutic Massage & Skin Care).
Co prawda nie raz i nie dwa przedstawiałam w naszych mediach tę przestrzeń, ale dziś, gdy po raz kolejny z rzędu Art of Touch został w sposób szczególny doceniony przez klientów (za sprawą głosowania), otrzymując trzy najwyższe wyróżnienia przyznawane przez HARTFORD MAGAZINE:
- 1st place in Massage
- 1st place in Place to get a Massage
- 1st Runner up for Day Spa
znów pochylam się nad tym tematem. I nie ukrywam, że czynię to z podwójną radością.
Po pierwsze dlatego, że salon ten prowadzony jest przez Polkę, masażystkę i kosmetyczkę - Lucynę Partykę, która nie ustaje w poszukiwaniu sposobów na wywoływanie uśmiechu, uczucia ulgi w cierpieniu i radości na twarzach klientów. Po drugie, bo odczuwam ogromną wdzięczność za te wszystkie chwile, które w okresie ostatniej dekady właśnie tam spędziłam.
Zatem, zanim złożę w tym miejscu pracownikom salonu oficjalne gratulacje za w pełni zasłużone wyróżnienie, pozwolę sobie na pewne osobiste wspomnienie, które jest niewątpliwie dowodem na to, że niniejszy tekst nie jest artykułem sponsorowanym.
Był listopad 2007 roku. Jesienna szaruga zaglądała nachalnie przez okno. I do mojego wnętrza, niestety, też... Odczuwałam spadek energii i pogorszenie nastroju. Kolejny dzień z rzędu męczył mnie dokuczliwy ucisk w głowie, a napięcie i sztywność w obrębie mięśni szyi (co zawdzięczałam wielogodzinnej pracy przy komputerze) były nie do zniesienia. Zaaplikowałam więc sobie kolejną porcję środków przeciwbólowych i ...odpuściłam wyścig. Poddałam się, rozłożona na przysłowiowe łopatki.
Los chciał, że ta podlana łzami chwila niemocy skończyła się tak szybko, jak się zaczęła. Tę bolesną ciszę rozdarł bowiem dzwonek i w drzwiach mojego domu zobaczyłam uśmiechniętą twarz koleżanki. Uśmiechniętą - to mało powiedziane! Odmienioną. Od progu krzyczała: Mam! Znalazłam coś dla nas! Cudownie tam! Wieczór upłynął więc pod hasłem: Jedyna w swoim rodzaju enklawa spokoju i piękna, gdzie oddziałują na klientów nie tylko umiejętności wyselekcjonowanych specjalistów, ale także oryginalna i wyszukana aranżacja pomieszczeń.
Wierzyłam słowom mojej rozmówczyni, bo patrząc na nią miałam wrażenie jakby ktoś wytarł i umył dokładnie tablicę z jej codziennymi babskimi troskami. Twarz była zrelaksowana, ciało szczęśliwe, głowa spokojna.
Świadomość, że tę radość ducha wygenerowała sobie pod wpływem wizyty w Art of Touch, pchnęła mnie do tego, że już następnego dnia przekroczyłam próg tego salonu i oddałam się w troskliwe ręce jego właścicielki, wspomnianej już - Lucyny Partyki.
Kończąc ten zapis, już oficjalnie gratuluję sukcesu wszystkim pracownikom Art of Touch, kierując do nich następujące słowa: DZIĘKUJĘ, że jesteście właśnie takie. I oby Wasz salon był zawsze tak profesjonalny i nieszablonowy, jak dotąd.