"Beata od Lekcji Śpiewania"

Ludzie z pasją

dział: wywiady
autor: Anna Jakubek
opublikowano: 2022-08-30 00:00:00

Dotychczas, poprzez swoją działalność medialną, zajmowała się życiem innych. Szukała prawdy o ludziach Polski i Polonii. Opisywała ich pasje, talenty. Zgłębiała też historie ich losów. Dla siebie i dla INNYCH. Tym razem,  za sprawą serii "Ludzie z pasją", sięga do własnego życia i opowiada o realizacji swojego marzenia.

                                                                             Z Beatą Kaczmarczyk
                                       rozmawia Anna Jakubek 

   - Co prawda umówiłyśmy się na rozmowę o cyklu Polonijnych Lekcji Śpiewania, ale ponieważ w tym roku obchodzisz 15. lecie pracy w Polskim Expressie -  muszę, tak z babskiej ciekawości, zapytać o początek Twojej przygody z polonijnym dziennikarstwem...

  - Zgadzam się, ale niech to będzie tylko to jedno pytanie z tego tematu (śmiech)Do redakcji trafiłam przypadkiem. Był maj 2003 roku. Telewizja Polski Express świętowała wówczas swoje 5. urodziny. Ponieważ lubię łączyć przyjemne z pożytecznym, toteż, jako stały widz programu, zwróciłam się z propozycją do Andrzeja Gromadowskiego (mojego obecnego szefa) o włączenie w cykl rocznicowych wydarzeń - charytatywnej akcji na rzecz Domu Małego Dziecka w Krakowie. Znałam ten Dom i jego ówczesną sytuację materialną, bo przez pewien czas, wraz ze swoimi uczniami i przyjaciółmi  z pracy udzielaliśmy się tam  na zasadzie wolontariatu. 
 Podczas rozmowy z Andrzejem byłam chyba bardzo zdeterminowana i przekonywująca, bo niewiele o mnie wiedząc, zaproponował mi medialne pilotowanie tej akcji. Udzielił także  pomocy w przygotowaniu okolicznościowego stoiska, które stanęło na Polance Sokołów podczas jubileuszowego pikniku Polskiego Expressu. 
I tak to się zaczęło... A jeśli chodzi o sam początek pracy na etacie, to podjęłam te obowiązki bez jakiegokolwiek doświadczenia. W domu uczono mnie, że wszystko osiąga się wyłącznie dzięki własnej pracy. Nie liczyłam więc na taryfę ulgową. Wchodząc do nowej firmy chciałam się uczyć. I robiłam to dla siebie, nie dla kogoś. Do dziś, każdy dzień spędzony w redakcji jest jakąś lekcją. Niemal codziennie popełniam błędy, potykam się o nowe problemy. Zatem, wciąż się uczę. A ja lubię się uczyć (śmiech).

   - Szkoda, że zastrzegłaś sobie, by nie rozwijać tego tematu. Ta odpowiedź zrodziła tyle dodatkowych pytań. Ale cóż...Przejdźmy zatem do tematu głównego. 
Czy pamiętasz moment, w którym zrodził się w Twojej głowie pomysł zorganizowania w New Britain cyklu Polonijnych Lekcji Śpiewania?
- To było 3 maja 2011 roku.

   - Co za precyzja! 
  -  To tylko zbieg okoliczności. Niestety, nie należę do ludzi, którym zapamiętywanie dat czy numerów telefonu przychodzi z łatwością. Ale tę datę pamiętam, bo wiąże się z beatyfikacją Jana Pawła II, która miała miejsce dwa dni wcześniej (1 maja 2011) w Watykanie. Byłam wówczas na wyjazdowym urlopie w Krakowie. W tym tak szczególnym dniu chciałam być w miejscu, które połączyło nasze życiorysy...
Kiedy więc krakowskie uroczystości towarzyszące temu wielkiemu wydarzeniu dobiegły końca, moja mama zaproponowała mi udział w Lekcji Śpiewania, czyli w takim koncercie, podczas którego to nie artyści, a PUBLICZNOŚĆ jest głównym wykonawcą.  Lekcja ta, pod hasłem "Majowa jutrzenka",  miała się odbyć na Rynku Głównym.

 - Odczytuję z twojej twarzy, że nie do końca spodobał Ci się ten pomysł...
  - Ależ nie! Pomysł był wspaniały. Znałam temat i bardzo chciałam go zgłębić.  Moja rodzicielka od lat relacjonowała mi wszystkie Lekcje, w których brała udział, a jest bardzo pilnym i obowiązkowym "uczniem" (śmiech).  Jako ciekawostkę podam, że jak do tej pory nie uczestniczyła tylko w czterech spośród 70 (siedemdziesięciu), które odbywały się w latach 2002 - 2018. Moje opory związane były z aurą. Jak wspomniałam, koncert, zgodnie z tradycją, zaplanowano pod gołym niebem. A było bardzo, bardzo zimno. Nie mogłam jednak odmówić mamie..

   - Zatem, co pamiętasz z tamtych chwil?
  -  Przede wszystkim to, że wybierając się na krakowski Rynek musiałam zabrać ze sobą duży parasol, ubrać ciepłą kurtkę i pożyczone od siostry rękawiczki. Nawet przez myśl mi przecież nie przeszło, by pakując walizkę na majowy urlop - zabierać własne (śmiech). Pamiętam, że padał deszcz, wiał silny wiatr, a temperatura powietrza wynosiła ok. 2 stopnie Celsjusza. W drodze na to spotkanie miałam więc duże wątpliwości, czy impreza w ogóle się odbędzie. Jakie więc było moje zdziwienie, gdy na płycie Rynku zobaczyłam ....kilka tysięcy parasoli.  Lekcja miała numer 41, a atmosfera była tak gorąca, że po drugiej pieśni zdjęłam rękawiczki,  po czwartej rozpięłam kurtkę, a chyba po szóstej wsparłam się na ramieniu jakiegoś mężczyzny, który widząc mój własny deszcz na policzkach,  z serdecznym uśmiechem przygarnął mnie do siebie i podał paczuszkę chusteczek. Dodam, że na wsparcie mamy w tamtej chwili nie mogłam liczyć, bo - patrząc na moje ogromne wzruszenie - sama nie mogła opanować swojego. Stąd też jej bierność w reakcji na gest wspomnianego pana...(śmiech). A tak poważnie, to właśnie w tamtym momencie, czując specyficzny rodzaj euforii, postanowiłam, że dołożę wszelkich starań, aby zaszczepić pomysł wspólnego śpiewania tutaj, w polonijnym środowisku. 
Uderzę teraz w patetyczny ton, ale uwierz, że widząc i czując ten rozśpiewany tłum, który w tak niesprzyjających warunkach pogodowych (!) - manifestuje swoją tożsamość, czułam ogromną dumę z tego, że jestem jego częścią. To był taki wyjątkowy rodzaj zjednoczenia obecnych tam ludzi.  A że traktuję swoją pracę wśród Polonii jako pewnego rodzaju misję, toteż  już wtedy, oczami wyobraźni, widziałam te rzesze śpiewających w New Britain...

 - I zobaczyłaś. Ale z tego co mi wiadomo, dopiero wiele lat później...
 -  Tak, to prawda. Ale lepiej późno niż wcale...(śmiech). Na moment realizacji tego marzenia przyszło mi czekać aż 6 lat. Pierwsza Polonijna Lekcja Śpiewania miała miejsce 10 września 2017 roku. Różne były tego powody. Jednym z głównych był jednak ten, że po powrocie do Connecticut, dzieląc się tym pomysłem z innymi, najczęściej słyszałam, że to się TUTAJ nie może udać...Do jakiegoś momentu brakowało mi po prostu siły przebicia...
    

    

    

   


   - Na szczęście tylko do jakiegoś...(śmiech) 
  - Tak...Za nami już trzy lekcje: "Biesiada przy ognisku",  "Radosna niepodległość", "Wiosna, ach to ty".  A przed nami ta o szczególnym znaczeniu: "Kolędy do śpiewania z BLISKIMI". Zbiorowe śpiewanie kolęd daje przecież wyjątkowe poczucie wspólnoty. Jest jedną z naszych najpiękniejszych tradycji bożonarodzeniowych; jest też osobliwą modlitwą. Mało tego, kolędowanie ma ogromne wartości terapeutyczne. Silne bodźce emocjonalne, z jakimi mamy do czynienia w czasie ich śpiewania, umożliwiają odreagowanie stresu, ułatwiają komunikację, dostarczają niemal mistycznych przeżyć. Dlatego przecież muzykoterapeuci wykorzystują kolędy również poza okresem świątecznym...

   -  Hmm, ponieważ znamy się od dawna, teraz właśnie przyszło mi do głowy, że ty jesteś jednym z takich muzykoterapeutów bez dyplomu. Do dziś w mojej pamięci tkwi wspomnienie bożonarodzeniowej imprezy, która wiele, wiele lat temu, z twojej właśnie inicjatywy, miała miejsce w Szkole Języka Polskiego w New Britain. Pamiętam, że w moim odczuciu to była taka integrująca terapia dla uczniów i ich rodziców. My, dorośli dostaliśmy do rąk ŚPIEWNIKI i kolędowaliśmy wraz ze zmieniającymi się na scenie grupami dzieci. To była innowacja w tej szkole, która przyniosła wyjątkowe emocje. 
 - Bardzo dziękuję ci za to wspomnienie. Nie czuję się jednak muzykoterapeutą. To, co wówczas zostało zorganizowane (dzięki wsparciu dyrekcji i grona nauczycieli) było swego rodzaju odwzorowaniem imprezy, którą rok wcześniej dane mi było przeżyć w krakowskiej szkole, gdzie pracowałam. 

A w nawiązaniu do twoich słów o szkolnej, integrującej terapii, to ja byłam chyba pierwszą osobą, która jej się wówczas poddała...Tamto świąteczne śpiewanie,  niemające  - to trzeba jasno zaznaczyć -  nic wspólnego z Lekcjami Śpiewania, miało miejsce zaledwie 5 miesięcy po tym, jak zamieszkałam w USA, a więc w trudnym dla mnie czasie (chwila milczenia). Nigdy tego nie ukrywam, że nie marzyłam o życiu w USA. Wręcz odwrotnie, kilka lat, i ze wszystkich sił, broniłam się przed przyjazdem tutaj. Kiedy więc pod wpływem różnych czynników znalazłam się w New Britain,  niemal od razu, co ciekawe - za sprawą ogłoszenia w gazecie Polski Express  (śmiech) -  znalazłam zatrudnienie w tej szkole.  Dziś, z pełną świadomością mogę powiedzieć, że praca z polonijnymi dziećmi była lekiem "na całe zło". Wytrąciła mnie z błędnych kół i ocaliła mnie bezwarunkowo. A dzięki wspomnianej przez Ciebie bożonarodzeniowej imprezie, zobaczyłam światło "w tunelu". To właśnie wtedy rozpoczął się we mnie proces integracji z lokalnym polonijnym środowiskiem. Wcześniej, nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogę tu zostać na dłużej...Przepraszam za ten przydługi wywód, ale czas przedświąteczny sprzyja refleksjom (śmiech).

  - Wybacz, ale teraz to ja zostałam "wytrącona" z toku myślowego.  Wzruszyłaś mnie swoim wyznaniem...
  - Skoro mówisz o wzruszeniu, to mam w rękawie kolejną opowieść, która wiązała się z tamtym świątecznym śpiewaniem kolęd w szkole Języka Polskiego w New Britain. Otóż niemal dokładnie dwa lata temu, ja i mój mąż dostaliśmy zaproszenie od rodziców sympatii naszego syna na tzw. powigilijne spotkanie. Jak to zwykle w podobnych sytuacjach bywa, pojawił się mały stres. Kiedy po serdecznym, acz lekko nerwowym powitaniu  zasiadłam do stołu,  stało się coś, co mnie natychmiast rozluźniło. Moją uwagę przykuł leżący na jego przeciwległym rogu ... śpiewnik.

   - ???!!!
 - Tak, to był jeden z tych,  które 15 lat wcześniej (!!!), podczas tego wspomnianego szkolnego koncertu, rozdawaliśmy rodzicom. Jak się okazało, chwilę przed naszym przyjściem cała rodzina kolędowała, wspierając się  także tamtym, już "zabytkowym" zbiorem tekstów kolęd. Nie trudno sobie chyba wyobrazić, co wtedy działo się w mojej głowie. Serce biło jak oszalałe. Ku mojej radości, poczułam, że jestem wśród swoich ...Temat do rozmowy, do wspólnych wspomnień pojawił się więc sam. I tak oto, ta "prymitywna", tworzona nocami na mojej domowej drukarce  książeczka (ależ to było nocna manufaktura!), dziś już trochę stareńka,  pomogła nam "przełamać lody".

   -  To chyba była dobra wróżba na początek tak ważnej znajomości. Czego obu rodzinom życzę. Pozwól jednak, że powrócę do tematu głównego, choć trochę też dotykającego tematu wspomnianego przed chwilą "przełamywania lodów". Przed każdą Lekcją powtarzasz, że te spotkania mają służyć "przełamywaniu barier w sobie i wokół nas". Ty naprawdę w to wierzysz, czy to tylko chwyt reklamowy?
  - Zaskoczyłaś mnie tym pytaniem. Rozumiem, że to prowokacja...(śmiech). Myślę, że na temat MOCY i korzyści płynących ze wspólnego śpiewania w ogóle (nie mówimy tylko o kolędach) napisano już wiele prac naukowych, popartych wieloma badaniami. Prochu więc nie odkryłam. Tym bardziej, że jak wspomniałam wcześniej, nasze Lekcje są produktem eksportowym z Krakowa. Zatem, pomysł nie mój. To kopia CZEGOŚ, co zostało okrzyknięte w Polsce mianem FENOMENU DZISIEJSZYCH CZASÓW.

    -  Aż tak?!
   - (śmiech) W  ostatniej, 70. Lekcji Śpiewania, zorganizowanej na okoliczność 100 - lecia Niepodległości Polski na Rynku Głównym w Krakowie, uczestniczyło kilkanaście tysięcy ludzi. Obok moich rodziców, biorących udział w tym wydarzeniu, z jednej strony stała grupa młodzieży ze Szczecina, z drugiej - polska rodzina z Niemiec. Ich obecność nie była tam przypadkowa. Przyjechali, by pośpiewać z INNYMI, poczuć tłum i tę niepowtarzalną energię, która się z niego podczas śpiewania  wytrąca. Mało tego, działy się tam -  jak określił to sam Waldemar Domański, inicjator krakowskich lekcji -  najprawdziwsze CUDA.  Ot, jak choćby ten związany z hasłem, które wybrzmiało z tamtejszej sceny: Drodzy Państwo, niestety, zabrakło nam śpiewników (wydrukowano TYLKO 8 tysięcy - przyp. red.). Spróbujmy się zorganizować tak, aby wszyscy mogli śpiewać. I ruszyła machina. Ludzie zaczęli łączyć się w duety, by oddać innym własne śpiewniki, których posiadanie było nierzadko zwieńczeniem ich wcześniejszego, nawet  2 - godzinnego stania w kolejce.

 - Wspaniale, ale to Kraków. A przykłady z naszego podwórka...
 - W mojej pamięci na długo zostaną słowa naszego bohatera spod Monte Cassino,  naczelnego komendanta SWAP w Ameryce - pana Wincentego Knapczyka, który po zakończeniu Drugiej Lekcji pt.:" Radosna Niepodległość" - powiedział: Dawno nie czułem się tak wzruszony. Ja dziś po raz pierwszy od lat młodości głośno śpiewałem. (...) Nie wracajmy jeszcze do domów...Śpiewajmy jeszcze..."  
Z kolei inny mężczyzna, dziękując nam za tamto patriotyczne spotkanie, wyznał, że podczas przerwy mocno uścisnął dłoń komuś, z kim przez lata nie rozmawiał.
 I może jeszcze, aby przestało być tak bardzo poważnie, ale wciąż prawdziwie, opowiem historię, która zdarzyła się podczas Pierwszej Lekcji. Otóż jedna z moich znajomych przybyła na nią z mężem, który przez 22 lata trwania ich małżeństwa - najprościej rzecz ujmując - nie śpiewał. Ani w kościele, ani na imieninach, ani przy goleniu. Pojawił na Polance Sokołów bo... był kierowcą żony, która nigdy nie odważyła się samodzielnie zasiąść za kierownicą. Przy tzw. bramce, kiedy dokonywali zakupu biletów, pan ostentacyjne odmówił przyjęcia "należnego" mu śpiewnika (jedno szło w parze z drugim).
Na początku trwania imprezy, gdy inni śpiewali, spacerował po boisku. Ale do czasu... Podczas naszego gromkiego "Góralu, czy ci nie żal..." podszedł bliżej i zerkał przez ramię na tekst w śpiewniku żony. Ponoć zainteresowała go tzw. zwrotka papieska.  A potem...

   - Włączył się w śpiewanie z innymi, czy tak?
  - Nie, tak różowo nie było. Kiedy zapadł zmrok, impreza się skończyła, i ognisko zaczęło dogasać, podszedł do mnie i -  jakoś tak od niechcenia - poprosił o "należny" mu śpiewnik.
Z relacji jego żony wiem, że po kilku tygodniach, podczas długo oczekiwanej wizyty ich syna w rodzinnym domu (studiuje w odległym stanie) wręczył  mu ten swój egzemplarz śpiewnika, ze słownym  komentarzem o "polskich korzeniach". Syn śpiewnik przyjął, ale przekornie (znał przecież ojca) poprosił go o prezentację choć jednaj pieśni...I stało się! Tatuś zaśpiewał właśnie "tego górala" ! Co prawda w duecie z żoną, ale jednak... Ponoć do ostatniego refrenu włączył się także syn...
 Dodam jeszcze, że ów pan (oczywiście ze swoją małżonką) uczestniczył też w Drugiej Lekcji. Nie wiem, czy czynnie czy biernie, ale jednego jestem pewna, bo widziałam na własne oczy  -  odebrał śpiewnik. Jeśli nawet tylko z myślą o synu, to też dobrze.

    - Czyli, bariera została przełamana. Ależ piękna historia...
 -  Budująca, to prawda. Ale, aby nie wydawało się to wszystko takie sielankowe, dodam szczerze, że były też mniej piękne. Oooo..., były nawet takie z dreszczykiem. 

    - To jeszcze o "ten dreszczyk" poprosimy. Tak dla kontrastu.
 -  Wydarzenie to miało miejsce w Krakowie, podczas mojego tegorocznego urlopu. Był słoneczny, sierpniowy dzień. Robiłam zakupy w Centrum Handlowym "Tomex". Kilkanaście pawilonów, kilka kramów i oczywiście kantor wymiany walut, z którego -  pod wpływem "udanych zakupów" (śmiech) -  musiałam skorzystać. I kiedy właśnie wychodziłam z kantoru, poczułam dziwny niepokój. Kątem oka zobaczyłam bowiem mężczyznę, który dziwnie mi się przygląda. Ruszyłam z miejsca, on za mną. Ponieważ byłam już kiedyś ofiarą bandyckiego rabunku, lęk zaczął paraliżować mi nogi. Mało tego, po tym jak do wspomnianego pana dołączyły jeszcze dwie kobiety, oczami wyobraźni widziałam już tylko najgorsze...
 Kiedy w pewnym momencie miałam wrażenie, że udało mi się ich "zgubić", cała trójka wyrosła jak spod ziemi tuż przede mną. Znieruchomiałam...Mężczyzna raz patrzył na mnie, raz na telefon,  natomiast jedna z pań przemówiła do mnie takimi słowami: "Czy pani Beata od Lekcji Śpiewania?"

    - Ależ historia!
    - Jak się okazało, była to rodzina z Connecticut, która we wrześniu 2017 roku uczestniczyła w naszej biesiadnej Lekcji. Ów mężczyzna miał nawet w zasobach swojego iphona zdjęcia z tamtego wydarzenia. Stąd to jego zerkanie w szkiełko telefonu. Bo jednak nie był pewny, czy to na pewno ja... (śmiech
 Kiedy po bardzo serdecznej z nimi rozmowie wracałam do domu, zastanawiałam się nad tym, dlaczego zadane mi chwilę wcześniej pytanie nie brzmiało inaczej np.: "Czy pani Beata z USA?" albo "Czy pani Beata z New Britain?" Aż w końcu: "Czy pani Beata z Polskiego Expressu?".

   - I do jakiego doszłaś wniosku?
  - Że jestem przede wszystkim Beatą od Lekcji Śpiewania (śmiech). I bardzo mi się to podoba. A skoro tak, to nie pozostaje mi nic innego, jak we własnym imieniu zaprosić Czytelników na tę najbliższą, świąteczną Lekcję.

  Drodzy Państwo! 

Egzystujemy w codziennym zawirowaniu. W kłótniach, oszczerstwach, złośliwościach, zazdrości, zapamiętaniu. Zapatrzeni w siebie, nieprzebaczający, nieustępliwi. 
A przy  tym, wplątani w sensacje z Polski, USA, świata. Mamy oczy pełne obrazów i treści płynących z mediów. Mamy dni wypełnione informacjami o zbrodniach, korupcjach, aferach. Żyjemy częściej obok siebie niż ze sobą...
 

Dlatego też SPOTKAJMY SIĘ! POZWÓLMY DZIAŁAĆ  KOLĘDZIE. Naszej WSPÓLNEJ, polskiej.

 Serdecznie  zapraszam! 

Ze względów organizacyjnych, zwracam się też do Państwa z ogromną prośbą o o kupowanie biletów w przedsprzedaży.

  - A ja Tobie dziękuję za tę rozmowę. 
   - Cała przyjemność po mojej stronie. Przeprowadziłam w swoim życiu dziesiątki wywiadów, a tymczasem po raz pierwszy  to mnie postawiono w ogniu pytań. Cieszę się, że pytań na taki właśnie temat.