Dotychczas, poprzez swoją działalność medialną, zajmowała
się życiem innych. Szukała prawdy o ludziach Polski i Polonii. Opisywała ich
pasje, talenty. Zgłębiała też historie ich losów. Dla siebie i dla INNYCH. Tym razem, za sprawą
serii "Ludzie z pasją", sięga do
własnego życia i opowiada o realizacji swojego marzenia.
Z Beatą Kaczmarczyk
rozmawia Anna Jakubek
- Co prawda umówiłyśmy się na rozmowę o cyklu
Polonijnych Lekcji Śpiewania, ale ponieważ w tym roku obchodzisz 15. lecie
pracy w Polskim Expressie - muszę, tak z
babskiej ciekawości, zapytać o początek Twojej przygody z polonijnym
dziennikarstwem...
- Zgadzam się, ale
niech to będzie tylko to jedno pytanie z tego tematu (śmiech). Do redakcji trafiłam
przypadkiem. Był maj 2003 roku. Telewizja Polski Express świętowała wówczas
swoje 5. urodziny. Ponieważ lubię łączyć przyjemne z pożytecznym, toteż, jako
stały widz programu, zwróciłam się z
propozycją do Andrzeja Gromadowskiego (mojego obecnego szefa) o włączenie w cykl rocznicowych wydarzeń - charytatywnej
akcji na rzecz Domu Małego Dziecka w Krakowie. Znałam ten Dom i jego ówczesną
sytuację materialną, bo przez pewien czas, wraz ze swoimi uczniami i przyjaciółmi z pracy udzielaliśmy się tam na zasadzie wolontariatu.
Podczas rozmowy z Andrzejem byłam chyba bardzo
zdeterminowana i przekonywująca, bo niewiele o mnie wiedząc, zaproponował mi
medialne pilotowanie tej akcji. Udzielił także
pomocy w przygotowaniu okolicznościowego stoiska, które stanęło na
Polance Sokołów podczas jubileuszowego pikniku Polskiego Expressu.
I tak to się zaczęło... A jeśli chodzi o sam
początek pracy na etacie, to podjęłam te
obowiązki bez jakiegokolwiek doświadczenia. W domu uczono mnie, że wszystko
osiąga się wyłącznie dzięki własnej pracy. Nie liczyłam więc na taryfę ulgową.
Wchodząc do nowej firmy chciałam się uczyć. I robiłam to dla siebie, nie dla
kogoś. Do dziś, każdy dzień spędzony w redakcji jest jakąś lekcją. Niemal codziennie popełniam błędy, potykam się o nowe problemy. Zatem, wciąż się uczę. A ja lubię się uczyć (śmiech).
- Szkoda, że zastrzegłaś sobie, by nie rozwijać
tego tematu. Ta odpowiedź zrodziła tyle dodatkowych pytań. Ale
cóż...Przejdźmy zatem do tematu głównego.
Czy pamiętasz moment, w którym zrodził
się w Twojej głowie pomysł zorganizowania w New Britain cyklu Polonijnych
Lekcji Śpiewania?
- To było 3 maja
2011 roku.
- Co za precyzja!
- To tylko zbieg okoliczności. Niestety, nie
należę do ludzi, którym zapamiętywanie dat czy numerów telefonu przychodzi z
łatwością. Ale tę datę pamiętam, bo wiąże się z beatyfikacją Jana Pawła II,
która miała miejsce dwa dni wcześniej (1 maja 2011) w Watykanie. Byłam wówczas
na wyjazdowym urlopie w Krakowie. W tym tak szczególnym dniu chciałam być w
miejscu, które połączyło nasze życiorysy...
Kiedy więc
krakowskie uroczystości towarzyszące temu wielkiemu wydarzeniu dobiegły końca,
moja mama zaproponowała mi udział w Lekcji Śpiewania, czyli w takim koncercie,
podczas którego to nie artyści, a PUBLICZNOŚĆ jest głównym wykonawcą. Lekcja ta, pod hasłem "Majowa jutrzenka", miała się odbyć na Rynku Głównym.
- Odczytuję z twojej twarzy, że nie do końca
spodobał Ci się ten pomysł...
- Ależ nie! Pomysł
był wspaniały. Znałam temat i bardzo chciałam go zgłębić. Moja rodzicielka od lat relacjonowała mi
wszystkie Lekcje, w których brała udział, a jest bardzo pilnym i obowiązkowym "uczniem" (śmiech). Jako ciekawostkę
podam, że jak do tej pory nie uczestniczyła tylko w czterech spośród 70
(siedemdziesięciu), które odbywały się w latach 2002 - 2018. Moje opory związane były z aurą. Jak wspomniałam, koncert,
zgodnie z tradycją, zaplanowano pod gołym niebem. A było bardzo, bardzo zimno. Nie mogłam jednak odmówić mamie..
- Zatem, co
pamiętasz z tamtych chwil?
- Przede wszystkim to, że wybierając się na
krakowski Rynek musiałam zabrać ze sobą duży parasol, ubrać ciepłą kurtkę i
pożyczone od siostry rękawiczki. Nawet przez myśl mi przecież nie przeszło, by pakując walizkę na majowy urlop - zabierać własne (śmiech). Pamiętam, że padał
deszcz, wiał silny wiatr, a temperatura powietrza wynosiła ok. 2 stopnie Celsjusza.
W drodze na to spotkanie miałam więc duże wątpliwości, czy impreza w ogóle się
odbędzie. Jakie więc było moje zdziwienie, gdy na płycie Rynku
zobaczyłam ....kilka tysięcy parasoli. Lekcja miała numer
41, a atmosfera była tak gorąca, że po drugiej pieśni zdjęłam rękawiczki, po czwartej rozpięłam kurtkę, a chyba po
szóstej wsparłam się na ramieniu jakiegoś mężczyzny, który widząc mój własny
deszcz na policzkach, z serdecznym
uśmiechem przygarnął mnie do siebie i podał paczuszkę chusteczek. Dodam, że
na wsparcie mamy w tamtej chwili nie mogłam liczyć, bo - patrząc na moje ogromne
wzruszenie - sama nie mogła opanować swojego. Stąd też jej bierność w reakcji na
gest wspomnianego pana...(śmiech). A tak poważnie, to
właśnie w tamtym momencie, czując specyficzny rodzaj euforii,
postanowiłam, że dołożę wszelkich
starań, aby zaszczepić pomysł wspólnego śpiewania tutaj, w polonijnym
środowisku.
Uderzę teraz w
patetyczny ton, ale uwierz, że widząc i czując ten rozśpiewany tłum, który w
tak niesprzyjających warunkach pogodowych (!) - manifestuje swoją tożsamość,
czułam ogromną dumę z tego, że jestem jego częścią. To był taki wyjątkowy
rodzaj zjednoczenia obecnych tam ludzi.
A że traktuję swoją pracę wśród Polonii jako pewnego rodzaju misję, toteż
już wtedy, oczami wyobraźni, widziałam te rzesze śpiewających w New
Britain...
- I zobaczyłaś. Ale
z tego co mi wiadomo, dopiero wiele lat później...
- Tak, to prawda. Ale lepiej późno niż
wcale...(śmiech). Na moment realizacji tego marzenia przyszło mi czekać aż 6
lat. Pierwsza Polonijna Lekcja Śpiewania miała miejsce 10 września 2017 roku.
Różne były tego powody. Jednym z głównych był jednak ten, że po powrocie do
Connecticut, dzieląc się tym pomysłem z innymi, najczęściej słyszałam, że to
się TUTAJ nie może udać...Do jakiegoś momentu brakowało mi po prostu siły przebicia...
- Na szczęście
tylko do jakiegoś...(śmiech)
- Tak...Za nami
już trzy lekcje: "Biesiada przy ognisku", "Radosna niepodległość", "Wiosna, ach to ty". A przed nami ta o szczególnym znaczeniu: "Kolędy do śpiewania z BLISKIMI". Zbiorowe śpiewanie kolęd daje przecież wyjątkowe poczucie wspólnoty. Jest jedną
z naszych najpiękniejszych tradycji bożonarodzeniowych; jest też osobliwą modlitwą. Mało tego, kolędowanie ma ogromne wartości terapeutyczne. Silne bodźce emocjonalne, z jakimi mamy do czynienia w
czasie ich śpiewania, umożliwiają odreagowanie stresu, ułatwiają komunikację,
dostarczają niemal mistycznych przeżyć. Dlatego przecież muzykoterapeuci
wykorzystują kolędy również poza okresem świątecznym...
- Hmm, ponieważ znamy się od dawna, teraz
właśnie przyszło mi do głowy, że ty jesteś jednym z takich muzykoterapeutów bez
dyplomu. Do dziś w mojej pamięci tkwi wspomnienie bożonarodzeniowej imprezy,
która wiele, wiele lat temu, z twojej właśnie inicjatywy, miała miejsce w
Szkole Języka Polskiego w New Britain. Pamiętam, że w moim odczuciu to była taka integrująca terapia dla
uczniów i ich rodziców. My, dorośli dostaliśmy do rąk ŚPIEWNIKI i kolędowaliśmy
wraz ze zmieniającymi się na scenie grupami dzieci. To była innowacja w tej szkole, która
przyniosła wyjątkowe emocje.
- Bardzo
dziękuję ci za to wspomnienie. Nie czuję się jednak muzykoterapeutą. To, co
wówczas zostało zorganizowane (dzięki wsparciu dyrekcji i grona
nauczycieli) było swego rodzaju odwzorowaniem imprezy, którą rok wcześniej
dane mi było przeżyć w krakowskiej szkole, gdzie pracowałam.
A w nawiązaniu do twoich słów o szkolnej,
integrującej terapii, to ja byłam chyba pierwszą osobą, która jej się wówczas
poddała...Tamto świąteczne
śpiewanie, niemające - to trzeba jasno zaznaczyć - nic wspólnego z Lekcjami Śpiewania,
miało miejsce zaledwie 5 miesięcy po tym, jak zamieszkałam w USA, a więc w
trudnym dla mnie czasie (chwila milczenia). Nigdy tego nie ukrywam, że nie
marzyłam o życiu w USA. Wręcz odwrotnie, kilka lat, i ze wszystkich sił,
broniłam się przed przyjazdem tutaj. Kiedy więc pod wpływem różnych czynników znalazłam się w New Britain, niemal od razu, co ciekawe - za sprawą
ogłoszenia w gazecie Polski Express
(śmiech) - znalazłam zatrudnienie w tej szkole. Dziś, z pełną świadomością mogę powiedzieć,
że praca z polonijnymi dziećmi była
lekiem "na całe zło". Wytrąciła mnie z błędnych kół i ocaliła mnie
bezwarunkowo. A dzięki wspomnianej przez Ciebie bożonarodzeniowej imprezie, zobaczyłam światło "w tunelu". To
właśnie wtedy rozpoczął się we mnie proces integracji z lokalnym polonijnym
środowiskiem. Wcześniej, nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogę tu zostać
na dłużej...Przepraszam za ten przydługi wywód, ale czas przedświąteczny
sprzyja refleksjom (śmiech).
- Wybacz, ale teraz to ja zostałam "wytrącona" z toku myślowego. Wzruszyłaś mnie swoim
wyznaniem...
- Skoro mówisz o
wzruszeniu, to mam w rękawie kolejną opowieść, która wiązała się z tamtym
świątecznym śpiewaniem kolęd w szkole Języka Polskiego w New Britain. Otóż niemal
dokładnie dwa lata temu, ja i mój mąż dostaliśmy zaproszenie od rodziców
sympatii naszego syna na tzw. powigilijne spotkanie. Jak to zwykle w podobnych
sytuacjach bywa, pojawił się mały stres. Kiedy po serdecznym, acz lekko
nerwowym powitaniu zasiadłam do stołu,
stało się coś, co mnie natychmiast rozluźniło. Moją uwagę przykuł leżący
na jego przeciwległym rogu ... śpiewnik.
- ???!!!
- Tak, to był
jeden z tych, które 15 lat wcześniej
(!!!), podczas tego wspomnianego szkolnego koncertu, rozdawaliśmy rodzicom. Jak
się okazało, chwilę przed naszym przyjściem cała rodzina kolędowała, wspierając
się także tamtym, już "zabytkowym" zbiorem tekstów kolęd. Nie trudno sobie chyba wyobrazić, co wtedy działo się w
mojej głowie. Serce biło jak oszalałe. Ku mojej radości, poczułam, że jestem
wśród swoich ...Temat do rozmowy, do wspólnych wspomnień pojawił się więc
sam. I tak oto, ta "prymitywna", tworzona nocami na mojej domowej drukarce książeczka (ależ to było nocna manufaktura!), dziś już trochę stareńka, pomogła nam "przełamać lody".
- To
chyba była dobra wróżba na początek tak ważnej znajomości. Czego obu
rodzinom życzę. Pozwól jednak, że powrócę do tematu głównego, choć trochę też
dotykającego tematu wspomnianego przed chwilą "przełamywania
lodów". Przed każdą Lekcją powtarzasz, że te spotkania mają służyć "przełamywaniu barier w sobie i wokół
nas". Ty naprawdę w to wierzysz, czy to
tylko chwyt reklamowy?
- Zaskoczyłaś
mnie tym pytaniem. Rozumiem, że to prowokacja...(śmiech). Myślę, że na temat
MOCY i korzyści płynących ze wspólnego śpiewania w ogóle (nie mówimy tylko o
kolędach) napisano już wiele prac naukowych, popartych wieloma badaniami.
Prochu więc nie odkryłam. Tym bardziej, że jak wspomniałam wcześniej, nasze
Lekcje są produktem eksportowym z Krakowa. Zatem, pomysł nie mój. To kopia
CZEGOŚ, co zostało okrzyknięte w Polsce mianem FENOMENU DZISIEJSZYCH CZASÓW.
- Aż
tak?!
- (śmiech) W ostatniej, 70. Lekcji Śpiewania,
zorganizowanej na okoliczność 100 - lecia Niepodległości Polski na Rynku
Głównym w Krakowie, uczestniczyło kilkanaście tysięcy ludzi. Obok moich
rodziców, biorących udział w tym wydarzeniu, z jednej strony stała grupa
młodzieży ze Szczecina, z drugiej - polska rodzina z Niemiec. Ich obecność nie
była tam przypadkowa. Przyjechali, by pośpiewać z INNYMI, poczuć tłum i tę
niepowtarzalną energię, która się z niego podczas śpiewania wytrąca. Mało tego, działy
się tam - jak określił to sam Waldemar Domański, inicjator krakowskich lekcji
- najprawdziwsze CUDA. Ot, jak choćby ten związany z hasłem, które
wybrzmiało z tamtejszej sceny: Drodzy Państwo, niestety, zabrakło nam
śpiewników (wydrukowano TYLKO 8 tysięcy - przyp. red.). Spróbujmy się
zorganizować tak, aby wszyscy mogli śpiewać. I ruszyła machina. Ludzie zaczęli
łączyć się w duety, by oddać innym własne śpiewniki, których posiadanie było
nierzadko zwieńczeniem ich wcześniejszego, nawet 2 - godzinnego stania w kolejce.
- Wspaniale, ale to
Kraków. A przykłady z naszego podwórka...
- W mojej pamięci
na długo zostaną słowa naszego bohatera spod Monte Cassino, naczelnego komendanta SWAP w Ameryce - pana
Wincentego Knapczyka, który po zakończeniu Drugiej Lekcji pt.:" Radosna
Niepodległość" - powiedział: Dawno nie czułem się tak wzruszony. Ja dziś po raz
pierwszy od lat młodości głośno śpiewałem. (...) Nie wracajmy jeszcze do
domów...Śpiewajmy jeszcze..."
Z kolei inny
mężczyzna, dziękując nam za tamto patriotyczne spotkanie, wyznał, że podczas
przerwy mocno uścisnął dłoń komuś, z kim przez lata nie rozmawiał.
I może jeszcze, aby
przestało być tak bardzo poważnie, ale wciąż prawdziwie, opowiem historię, która zdarzyła się podczas Pierwszej Lekcji. Otóż
jedna z moich znajomych przybyła na nią z mężem, który przez 22 lata trwania
ich małżeństwa - najprościej rzecz ujmując - nie śpiewał. Ani w kościele, ani
na imieninach, ani przy goleniu. Pojawił na Polance Sokołów bo... był kierowcą
żony, która nigdy nie odważyła się samodzielnie zasiąść za kierownicą. Przy
tzw. bramce, kiedy dokonywali zakupu biletów, pan ostentacyjne odmówił
przyjęcia "należnego" mu śpiewnika (jedno szło w parze z drugim).
Na początku trwania
imprezy, gdy inni śpiewali, spacerował po boisku. Ale do czasu... Podczas
naszego gromkiego "Góralu, czy ci nie żal..." podszedł bliżej i zerkał przez
ramię na tekst w śpiewniku żony. Ponoć zainteresowała go tzw. zwrotka papieska. A potem...
- Włączył się w śpiewanie z innymi, czy tak?
- Nie, tak różowo
nie było. Kiedy zapadł zmrok, impreza się skończyła, i ognisko zaczęło
dogasać, podszedł do mnie i - jakoś tak
od niechcenia - poprosił o "należny" mu śpiewnik.
Z relacji jego żony wiem, że po kilku tygodniach, podczas
długo oczekiwanej wizyty ich syna w rodzinnym domu (studiuje w odległym stanie)
wręczył mu ten swój egzemplarz
śpiewnika, ze słownym komentarzem o "polskich korzeniach". Syn śpiewnik przyjął, ale przekornie (znał przecież
ojca) poprosił go o prezentację choć jednaj pieśni...I stało się! Tatuś
zaśpiewał właśnie "tego górala" ! Co prawda w duecie z żoną, ale jednak...
Ponoć do ostatniego refrenu włączył się także syn...
Dodam jeszcze, że
ów pan (oczywiście ze swoją małżonką) uczestniczył też w Drugiej Lekcji. Nie
wiem, czy czynnie czy biernie, ale jednego jestem pewna, bo widziałam na własne
oczy - odebrał śpiewnik. Jeśli nawet tylko
z myślą o synu, to też dobrze.
- Czyli, bariera została przełamana. Ależ
piękna historia...
- Budująca, to prawda. Ale, aby nie wydawało
się to wszystko takie sielankowe, dodam szczerze, że były też mniej piękne.
Oooo..., były nawet takie z dreszczykiem.
- To jeszcze o "ten dreszczyk" poprosimy. Tak
dla kontrastu.
- Wydarzenie to miało miejsce w Krakowie,
podczas mojego tegorocznego urlopu. Był słoneczny, sierpniowy dzień. Robiłam zakupy w Centrum Handlowym "Tomex". Kilkanaście
pawilonów, kilka kramów i oczywiście kantor wymiany walut, z którego - pod
wpływem "udanych zakupów" (śmiech) -
musiałam skorzystać. I kiedy właśnie wychodziłam z kantoru, poczułam
dziwny niepokój. Kątem oka zobaczyłam bowiem mężczyznę, który dziwnie mi się
przygląda. Ruszyłam z miejsca, on za mną. Ponieważ byłam już kiedyś ofiarą
bandyckiego rabunku, lęk zaczął paraliżować mi nogi. Mało tego, po tym jak do wspomnianego pana dołączyły jeszcze dwie
kobiety, oczami wyobraźni widziałam już tylko najgorsze...
Kiedy w pewnym
momencie miałam wrażenie, że udało mi się ich "zgubić", cała trójka wyrosła jak
spod ziemi tuż przede mną. Znieruchomiałam...Mężczyzna raz patrzył na mnie, raz
na telefon, natomiast jedna z pań przemówiła
do mnie takimi słowami: "Czy pani Beata od Lekcji Śpiewania?"
- Ależ historia!
- Jak się okazało,
była to rodzina z Connecticut, która we wrześniu 2017 roku uczestniczyła w
naszej biesiadnej Lekcji. Ów mężczyzna miał nawet w zasobach swojego iphona
zdjęcia z tamtego wydarzenia. Stąd to jego zerkanie w szkiełko telefonu. Bo
jednak nie był pewny, czy to na pewno ja... (śmiech)
Kiedy po bardzo
serdecznej z nimi rozmowie wracałam do domu, zastanawiałam się nad tym,
dlaczego zadane mi chwilę wcześniej pytanie nie brzmiało inaczej np.: "Czy pani
Beata z USA?" albo "Czy pani Beata z New Britain?" Aż w końcu: "Czy pani Beata z Polskiego Expressu?".
- I do jakiego
doszłaś wniosku?
- Że jestem przede
wszystkim Beatą od Lekcji Śpiewania (śmiech). I bardzo mi się to podoba. A
skoro tak, to nie pozostaje mi nic innego, jak we własnym imieniu zaprosić
Czytelników na tę najbliższą, świąteczną Lekcję.
Drodzy Państwo!
Egzystujemy w codziennym zawirowaniu. W kłótniach, oszczerstwach, złośliwościach, zazdrości, zapamiętaniu. Zapatrzeni w siebie, nieprzebaczający, nieustępliwi.
A przy tym, wplątani w sensacje z Polski, USA, świata. Mamy oczy pełne obrazów i treści płynących z mediów. Mamy dni wypełnione informacjami o zbrodniach, korupcjach, aferach. Żyjemy częściej obok siebie niż ze sobą...
Dlatego też SPOTKAJMY SIĘ! POZWÓLMY DZIAŁAĆ KOLĘDZIE. Naszej WSPÓLNEJ, polskiej.
Serdecznie zapraszam!
Ze względów organizacyjnych, zwracam się też do Państwa z ogromną prośbą o o kupowanie
biletów w przedsprzedaży.
- A ja Tobie dziękuję za tę rozmowę.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Przeprowadziłam w swoim życiu dziesiątki wywiadów, a tymczasem po raz pierwszy to mnie postawiono w ogniu pytań. Cieszę się, że pytań na taki właśnie temat.