PERFECT to zespół potrzebny i ważny. Dla polskiej muzyki. I dla mnie osobiście. Nieoczekiwanie włamał się do mojej głowy w latach osiemdziesiątych, by wybrać z niej bigbitowe błyskotki i błahostki, deponując w zamian klasykę polskiego rocka.
Był najpopularniejszym tandemem twórczym, który - stając się hegemonem na rynku płytowym oraz listach przebojów - dokonywał prawdziwych rewolucji na rodzimym rynku. A że był to czas niepokojów społecznych w kraju i rosnącej świadomości nieuchronnych zmian, utwory tej grupy stanowiły głos pokolenia. Były protestem przeciwko ówczesnej rzeczywistości.
Zdzierając wówczas słynną pierwszą tzw. "białą płytę" Perfectu do kości, nie marzyłam nawet, że spotkam i poznam tych muzyków; że znajdę się w ekipie organizującej im trasę koncertową po USA; że przeżyję z nimi koncert NA ŻYWO.
A jednak ...stało się. Po przeszło 30 latach moja prywatna rzeka młodości, płynąca mocno sfatygowanym rowkiem tego winylowego krążka, zawróciła bieg.
27 kwietnia 2013, za sprawą spotkania z zespołem w Polish Club przy 16 Broad Street w New Britain, udałam się bowiem w prawie dwugodzinną podróż w przeszłość.
Pierwsze wrażenia? Mimo zasłużonego stażu i dość zacnego wieku muzycy są wciąż rockową machiną nie do zatrzymania. Potrafią dzielić się energią, ukąsić i porządnie zakołysać. Lider zespołu, Grzegorz Markowski - w dobrej formie wokalnej (głos nadal silny, ekspresyjny, głęboki) i fizycznej (prezentował się na scenie niczym Mick Jagger). Instrumentaliści: Dariusz Kozakiewicz (ze względu na styl gry na gitarze zwany polskim Hendrixem), Piotr Szkudelski (perkusja), Piotr Urbanek (gitara basowa), Jacek Krzaklewski (gitara) - profesjonaliści najwyższej próby. Dźwięk krystalicznie czysty i selektywny.
Nie ma sensu wyliczać zaprezentowanych przez zespół hitów i powszechnie znanych utworów. Było ich wiele.Trzeba jednak zaznaczyć, że odśpiewane były nie tylko przez Markowskiego, ale także przez prawie sześćset (!) gardeł. Publiczność śpiewała, klaskała, wiwatowała na cześć zespołu. Aplauz rósł proporcjonalnie do upływającego czasu. A że na widowni można było dostrzec młodzież lat współczesnych i młodzież lat minionych ? potwierdziły się słowa Marka Niedźwieckiego, legendarnego prezentera radiowej "Trójki", że Perfectu słucha już kolejna generacja.
Cóż, lata mijają, ale dobrze osadzone w muzyce teksty Bogdana Olewicza nie zestarzały się ani trochę. Bo przecież wciąż "benzyna w takiej cenie, że samochód nie na moją kieszeń", nadal aktualne pozostają dylematy "komu auto, komu chatę, komu awansować tatę", no i dziś także "chcemy być sobą" i uciekamy od "bla bla bla", w którym "sensu brak"...
Nie ukrywam, że tamtego wieczoru, nie tylko z dziennikarskiego obowiązku, ale też ze zwykłej ludzkiej ciekawości, z uwagą obserwowałam świetnie bawiących się... członków zespołu. I wtedy właśnie zrodziło się pytanie: "Dlaczego muzycy, którzy osiągnęli tak wiele i mogliby zapewne do końca swoich dni siedzieć przy basenie i nie robić nic, wciąż nagrywają płyty i jeżdżą w dalekie trasy?"
Odpowiedź przyszła tuż po koncercie, podczas spontanicznej rozmowy z Dariuszem Kozakiewiczem. "Coś, co uszczęśliwiało nas jako dzieci, stało się naszą profesją, I wciąż czyni nas szczęśliwymi. Pewnego dnia - wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę - będziemy za starzy. Fizycznie nie będziemy w stanie dalej grać. Tyle, że ten dzień jeszcze nie nadszedł. I skoro wciąż możemy się cieszyć tym, co kochamy robić - dlaczego, na Boga, mielibyśmy przerywać? Poza tym, niezależnie od tego, jak długo występujesz, zawsze wchodząc na scenę odczuwasz wielką radość i dumę. I zawsze masz nadzieję, że ludzie to doceniają."
Hmm, my ich doceniliśmy i - ku naszej radości - oni docenili nas! Miło było słyszeć ze sceny, z ust Grzegorza Markowskiego, że tak żywiołowej, oddanej i wiekowo różnorodnej publiczności w New Britain - nie spodziewali się...Że jeśli "wystarczy paliwa", wbrew zapowiedziom, będą chcieli do nas powrócić z ...nową płytą (!).
Że profesjonalizm głównego organizatora koncertów w Nowym Jorku i New Britain - Andrzeja Gromadowskiego (szefa Polskiego Expressu!) - zrobił na nich wrażenie. Że cieszą ich okazjonalne koszulki, przygotowane na okoliczność tego spotkania. Że na bis, ze specjalną dedykacją dla nas, w podzięce za WSZYSTKO co im zgotowaliśmy, zagrają majestatyczny utwór "Niepokonani".
Pisząc te słowa, jestem świadoma faktu, że publiczność miała jednak mały żal do muzyków za to, że po koncercie zespół nie wyszedł na indywidualne spotkania ze swoimi fanami. Wypada mi więc w tym miejscu zacytować słowa piosenki "Raz po raz" z ostatniej płyty "XXX" , które, według menedżerki Agnieszki Jaworskiej, mogą służyć jako wyjaśnienie tej sytuacji: "Każde z nas swoje ścieżki ma. Wydeptane i sprawdzone od lat..." .Trzeba zatem zaakceptować i uszanować tę raz na zawsze przyjętą przez zespół zasadę. Tak dzieje się od kilku lat, po każdym zagranym koncercie. Bez wyjątków.
Nie ukrywam, że i teraz, gdy piszę tę relację, z głośników komputera, przy którym pracuję, sączy się muzyka Perfectu. Jest druga nad ranem, a mnie się wcale nie chce spać. Choć od koncertu minęł już dobrych kilka dni, wciąż czuję się młodsza...
Jak dobrze, że właśnie ukazała się w sprzedaży długo oczekiwana na CD reedycja tamtej pierwszej "białej" płyty. Jak dobrze, że członkom zespołu Perfectu do wieku ich przyjaciół z Rolling Stones zostało jeszcze sporo rockandrollowych lat.