Na początku października rozpoczął się w Polsce kolejny etap kampanii "Niektórzy lubią poezję", której celem jest jej popularyzacja. Ta społeczna akcja jest jednym z głównych zadań, realizowanych przez powołaną w ubiegłym roku Fundację Wisławy Szymborskiej, w zakresie wypełnienia testamentu polskiej noblistki.
W ramach promocji tego wydarzenia, jego ambasadorzy: Anna Komorowska, Magdalena Cielecka, Anna Maria Jopek, Tomasz Majewski, Wojciech Waglewski i Michał Rusinek, słowami z wiersza Wisławy Szymborskiej, zachęcają do obcowania z poezją:
Niektórzy lubią poezję
Niektórzy
czyli nie wszyscy.
Nawet nie większość wszystkich, ale mniejszość.
Nie licząc szkół, gdzie się musi,
i samych poetów,
będzie tych osób chyba dwie na tysiąc.
Lubią
ale lubi się także rosół z makaronem,
lubi się komplementy i kolor niebieski,
lubi się stary szalik,
lubi się stawiać na swoim,
lubi się głaskać psa.
Poezję
tylko co to takiego poezja.
Niejedna chwiejna odpowiedź
na to pytanie już padła.
A ja nie wiem i nie wiem i trzymam się tego
jak zbawiennej poręczy.
Jakże więc pięknie wpisał się w tę kampanię sobotni wieczór, kiedy to za sprawą koncertu zespołu Stare Dobre Małżeństwo mieliśmy okazję wziąć udział w czymś wyjątkowym. W pełnym zadumy wydarzeniu, które łagodziło obyczaje, wzruszało, prowokowało do myślenia i było bardzo, bardzo liryczne.
19 października 2013 roku wszyscy spragnieni poezji mogli bowiem czerpać do woli ze źródła polskiej literatury, które wytrysnęło w Polskim Domu Narodowym w Hartford, CT. Przez ponad dwie godziny, licznie (!) zebrana publiczność raczyła się strofami najwyższej próby, inkrustowanymi ciepłym głosem ojca zespołu - Krzysztofa Myszkowskiego i dojrzałym, niebanalnym, wysublimowanym instrumentarium.
Za sprawą atmosfery miejsca, przy czynnym udziale żądnego poezji tłumu, tego wieczoru doszło do niecodziennego zespolenia publiczności. Łączył nas bowiem nie tylko kraj pochodzenia, ale i powiązała wrażliwość. Doświadczyliśmy rzadko spotykanej możliwość obcowania z artystami na wyciągniecie ręki i wpatrywania się z bliska w każde drgnięcie strun instrumentów na scenie.
Zespół Stare Dobre Małżeństwo, prezentujący się w nowym składzie: Krzysztof Myszkowski (śpiew, gitara, harmonijka ustna), Roman Ziobro (kontrabas, gitara basowa), Bolesław (Bolo) Pietraszkiewicz (gitara akustyczna, gitara elektryczna) w pierwszej części koncertu (operując nastrojem, budowanym z charakterystycznym wdziękiem) zaprezentował swoje najnowsze utwory. Muzykę do nich tradycyjnie napisał Krzysztof, natomiast w warstwie tekstowej artyści sięgnęli do wierszy nieżyjącego już (niedocenionego za życia) poety z Lisiej Góry -Jana Rybowicza oraz Bogdana Loebla - poety, prozaika, publicysty, autora słuchowisk.
W dobie powszechnej chałtury, prawdziwą sztuką było odświeżyć tę mądrą poezję i podać ją w taki właśnie sposób. Język tych strof inaczej pachniał, inaczej smakował. Melodia była kierownicą ich nastroju. Dźwięki pchnęły te teksty na szerokie wody.
Były to nie tylko pieśni, ale medytacje. Rozmowy z człowiekiem i o człowieku. O życiu, upływającym czasie i nieuchronnej śmierci. Czasem lekkie, czasem smutne, ostre i bolesne, ale zawsze prawdziwe. Szczere jak spowiedź.
Nie ukrywam, że wykonanie "Topielicy" (do słów Bogdana Loebla) najmocniej poraziło mnie swoją energią. Mówiąc wprost - zadrżała mi dusza. Wyjątkowo silnie dało się odczuć, że między śpiewającym a śpiewanym tekstem zrodziła się osobliwa, nieprzeciętna intymność. Obraz, który został stworzony, absolutnie obezwładniał, rzucał na kolana. Moim zdaniem był to prawdziwy klejnocik tego wieczoru.
W drugiej części koncertu, obok nowych utworów, artyści przypomnieli stare, dobre kawałki, które - jak się okazuje - nigdy nie wypadają z obiegu. Trudno wymienić wszystkie, ale te które zapamiętałam, zrodzone pod wpływem poezji Edwarda Stachury i Adama Ziemianina: "Blues o czwartej nad ranem", "Gloria", "Wiem", "Nierozdziobią nas kruki", "Jak" (cudne manowce), "Blues dla Małej" - spowodowały, że wróciły miłe wspomnienia.
I w tamtych właśnie chwilach tradycji stało się zadość. Polonia z Connecticut - jak zawsze podczas spotkań z SDM - dzielnie wtórowała Krzysztofowi. Przy "Bieszczadzkich Aniołach" chórek publiczności dał się poznać z najlepszej strony, natomiast podczas zbiorowego wykonywania utworu "Z nim będziesz szczęśliwsza" poziom naszego muzycznego zaangażowania sięgnął zenitu.
Spotkanie z zespołem Stare Dobre Małżeństwo to nie tylko dobrze "zagrana" poezja, ale też monologi Krzysztofa, który pomiędzy kolejnymi piosenkami ucinał sobie krótkie pogawędki, wprowadzające nas w klimat kolejnego utworu. Wszystko z humorem i sympatią. I choć w tym co robił "nie odkrywał Ameryki" to w każdej minucie był prawdziwy, był sobą. Doceniała to publiczność, bo aplauz rósł proporcjonalnie do upływającego czasu.
A skoro o publiczności mowa to fakt, iż na widowni można było dostrzec młodzież lat współczesnych i "młodzież lat minionych" potwierdził moją tezę, że Starego Dobrego Małżeństwa słucha już kolejne pokolenie, bo nie wiek stanowi tu kryterium, ale wrażliwość na słowa.
Owacjom i bisom nie było końca. Dzisiaj bolą spuchnięte ręce, ale warto było.
Nie da się ukryć, zespół Stare Dobre Małżeństwo, obdarowując nas cennymi sztabkami poezji, wzbogacił nasze życie, w którym na co dzień króluje język toporny i ubogi, w którym chronicznie doskwiera nam brak czasu na delektowanie się lirycznym słowem. Nawet tym, w muzycznym opakowaniu.
Sobotni koncert był więc jak polano dodane do tlącego się w nas ognia. Sycił go i jednocześnie podniecał. Pozostaje nam tylko sobie życzyć - jak wyśpiewał tamtego wieczoru Krzysztof:
żeby ogień wiecznie płonął
by nie wygasł w nas
ogień co płonie w nas
Ku Dobru!
W nawiązaniu do słów wiersza Wisławy Szymborskiej, cytowanych na początku tekstu, bardzo dziękuję NIEKTÓRYM, którzy tak licznie przybyli tamtego dnia do Domu Narodowego w Hartford. Wasza tam obecność była dla mnie dowodem tego, że - jak napisał w słowie wstępnym do najnowszego albumu SDM "Mówi mądrość" Krzysztof Myszkowski - wszystko ma swój czas, miejsce i rolę do spełnienia...