Ewa z Grajewa i jej pasja

Ludzie z pasją

dział: wywiady
autor: Beata Kaczmarczyk
opublikowano: 2019-08-29 00:00:00

Ta pełna entuzjazmu i radości życia kobieta, raz patrzy w niebo, raz na kwiaty, to znów w moje oczy i " pstryk, pstryk " maluje portret tego miejsca i tego czasu, który trwa. Własnymi barwami, cieniami i światłem. Podziwiam ją. Znalazła sposób na wyrażenie siebie. Swoich pragnień, tęsknot, marzeń. Wszystko to odczytuję w jej fotografiach.


                                        Z Ewą Gryk rozmawia Beata Kaczmarczyk 

Beata Kaczmarczyk: - Lubisz mówić o sobie Ewa z Grajewa , prawda?
Ewa Gryk: - Tak. Bardzo. I nie chodzi w tym zdaniu absolutnie o rym. To zbieg okoliczności. Urodziłam się w Grajewie. Czuję się grajewianką, choć miałam tylko cztery miesiące, kiedy wraz z rodzicami opuściłam to miasteczko, by wyruszyć w podróż za ocean. Najpierw do Kanady, później do USA. Oczywiście, nic a nic z tamtego Grajewa nie pamiętam. Lubię jednak tym określeniem podkreślać swoją przynależność do tego właśnie miejsca w Polsce. Choć czuję też, że jestem przesiedleńcem z DOMEM tam, gdzie serce moje.

   - Rozumiem więc, że często odwiedzasz swoje rodzinne miasto?
  - I tu cię chyba zaskoczę. Nie byłam w Grajewie od momentu wspomnianego już wyjazdu. I nie pytaj mnie, dlaczego tak się dzieje. Sama nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć. Znam Grajewo z barwnych opowieści moich rodziców. Może więc boję się konfrontacji marzeń z rzeczywistością... Może wolę żyć mitem... Nie wiem...

   - Czy mam rozumieć, że od tamtego momentu w ogóle nie byłaś w Polsce?
  - Byłam. Dwa razy. Każda z tych podróży miała charakter pielgrzymki, i była organizowana przez księdza Dariusza Gościniaka z parafii Holy Cross w New Britain.  Pierwszą z nich zafundowałam sobie dopiero na 40. urodziny. Jak więc widać, mam z podróżowaniem za ocean jakiś większy problem..

  - Zostawmy więc ten problem. Czy wiesz dlaczego poprosiłam cię o spotkanie w Ogrodzie Różanym?
  - Trudno się nie domyślić. Ma to zapewne związek z faktem, że na ulicach New Britain pojawiły się duże plakaty reklamowe, które zapraszają do odwiedzania tego zielonego zakątka New Britain. Czy tak?


 - Zapomniałaś dodać, że tłem tego uroczego billboardu jest zdjęcie twojego autorstwa...
 - Tak, to prawda. Było to miłe zaskoczenie. Z ogrodem jestem związana od początku jego istnienia, a więc od 2010 roku. Lubię fotografować przyrodę, a szczególnie kwiaty. Do tej pory sądziłam, że poprzez zdjęcia "zatrzymuję" je dla siebie na dłużej. Teraz okazało się, że "zatrzymuję" je także dla innych.

- Od jak dawna zajmujesz się fotografią?
-  Fotografia fascynuje mnie już od kilkunastu lat. Byłam uczennicą szkoły podstawowej (Sacred Heart School w New Britain), kiedy podczas klasowej wycieczki zrobiłam swoje pierwsze w życiu zdjęcie. Bardzo spodobał mi się wtedy świat widziany przez pryzmat obiektywu. Postanowiłam więc coś z tym zrobić.

 I co zrobiłaś?
 - Zgłębiałam temat. Praktycznie i teoretycznie. Dużo czytałam, uczestniczyłam w różnorakich kursach, a przede wszystkim nie rozstawałam się z aparatem fotograficznym. Przez lata byłam też członkiem New Britain Camera Club, który, niestety, już nie istnieje.

 - Skoro tak, dlaczego wybierając kierunek studiów, nie poszłaś za głosem serca?
 -  Ależ poszłam! Całe życie marzyłam o tym, aby pracować w służbie zdrowia, a konkretnie w laboratorium medycznym. I zrealizowałam to moje pragnienie. Po ukończeniu Saint Joseph College w West Hartford, na kierunku Medical Technology, podjęłam pracę w Hospital for Special Care w New Britain. I lubię robić to, co robię. Ta praca daje mi dużą satysfakcję, ale też nie wypełnia mojego życia bez reszty. Znajduję czas na hobby. Fotografuję wtedy, kiedy mam na to ochotę.

- Nietrudno zauważyć, że ?masz ochotę? naciskać migawkę aparatu wtedy, kiedy w życiu społeczności parafialnej kościoła Sacred Heart w New Britain dzieje się coś ciekawego. Twoje zdjęcia stanowią przecież od lat swoistą ozdobę kalendarza parafialnego?
 -  Uczestniczę czynnie w życiu tego kościoła od dawna. Jako kilkuletnia dziewczynka (za namową rodziców, oczywiście) wzięłam na siebie zaszczytny obowiązek czytania Pisma Świętego podczas polskich niedzielnych mszy świętych, i do dziś staram się go wypełniać. Czuję się tym wyróżniona, bo to specyficzny kościół. Powstał przecież z potrzeb duchowych osiedlających się tu polskich emigrantów, którzy zabrali ze sobą w długą i często bezpowrotną podróż za ocean swoją polskość i religijność. Uważam też, że dobrze się dzieje, iż budowanie poczucia wspólnoty w tej parafii przejawia się także w organizowaniu społecznych uroczystości, które ożywiają codzienność, integrują i są wyrazem naszego przywiązania do tej świątyni. A jeśli chodzi o zdjęcia, to świadomość, iż mogę utrwalać te parafialne wydarzenia ? to także moja cząstka długu, jaki z daleka próbuję spłacić Polsce. I choć zabrzmiało to nieco patetycznie, tak to właśnie pojmuję.

- Wiem już, że lubisz fotografować kwiaty, ludzi i architekturę naszego kościoła. Czy w twoich albumach są jeszcze inne fotograficzne opowieści?
 -  Z pasją oddaję się także fotografowaniu krajobrazów. Uwielbiam turystyczne reportaże, zdjęcia rozgwieżdżonego nieba oraz te robione nocą. Od niedawna pracuję też nad zgłębieniem tajemnicy utrwalania na fotografii fajerwerków. To takie moje małe wyzwanie. Efekty są coraz lepsze.

- Masz na swoim koncie bardzo wiele nagród i wyróżnień, także ogólnoświatowych. Które z nich stanowią dla ciebie największą wartość?
 -  Wspominałam już, że przez szereg lat rozczytywałam się w fachowej literaturze, szukając wskazówek, inspiracji i mentrów. Jednym z czasopism, nad którym spędziłam wiele, wiele godzin mojego życia, jest prestiżowy, międzynarodowy miesięcznik ?Popular Photography Magazine?. Każdego roku redakcja tego pisma ogłasza konkurs na najlepsze fotografie, przyznając miejsca i wyróżnienia w różnych kategoriach, na przykład: ludzie, sport, przyroda, podróże itp.
Trzy lata temu, ku mojemu ogromnemu wzruszeniu, na stronach tego specjalistycznego periodyku znalazłam zrobione przeze mnie zdjęcie, a pod nim krótką notatkę: Pierwsza nagroda w kategorii architektura. Radość nie miała końca.

- Czym więc "uwiodłaś" szanowne jury?
 -  Schodami (śmiech). Ta fotografia powstała podczas mojego pobytu w Rzymie, a przedstawiała schody prowadzące do sanktuarium świętego ojca Pio w miasteczku San Giovanni Rotondo we Włoszech.

- Czy było to jedno jedyne twoje zdjęcie nagrodzone przez profesjonalistów z kręgu magazynu "Popular Photography"?
 - Chwile ogromnej satysfakcji przeżywałam też wcześniej, w roku 2008. Wyróżniono wówczas jedną z moich fotografii, która współtworzy serię pod hasłem ?Łuki gwiazd na niebie?. Przyznam, że to dość specyficzne zdjęcie. Po pierwsze  - robione nocą. Po drugie  - jego narodziny trwały około dwóch godzin (!). By powstało, trzeba było więc dużo, dużo cierpliwość i odwagi, a ja od dziecka boję się ciemności (śmiech). Ale udało się.

- Przypominam sobie, że widziałam także twoje zdjęcia w dodatku do Hartford Business Journal z 2012 roku. Myślę tu o wydawanym co trzy lata albumie pt.: Hartford Book. Photographic Moments of the People, Places and Lives in Our Region.
- Tak, to też była miła niespodzianka. Umieszczono w tym albumie aż 7 zdjęć mojego autorstwa. Wszystkie one ilustrowały życie w Connecticut. W sposób prosty, bez ukrytych warstw znaczeniowych.

- Wszystkie też robiły wrażenie i absolutnie miały prawo się podobać.
Cóż mogę powiedzieć... Dziękuję.

- Twoje fotografie, o których do tej pory rozmawiałyśmy, były nagradzane przez innych. Powiedz więc, które zdjęcie, spośród wszystkich dotychczas przez ciebie wykonanych -  ty sama traktujesz w sposób szczególny?
-  W moim albumie jest specjalne miejsce dla specjalnych zdjęć. Jest ich dość dużo. Wyjątkową pozycję wśród nich zajmuje fotografia upamiętniająca mój pobyt w kopalni soli w Wieliczce, a konkretnie w kaplicy świętej Kingi. Ta jedna z największych na świecie podziemnych świątyń znajduje się 101 metrów pod ziemią. Posadzka jest wyrzeźbiona w jednolitej solnej bryle, a żyrandole z solnymi kryształami są zawieszone 12 metrów pod sufitem. Robi to wszystko ogromne wrażenie. Mnie ujął dodatkowo klimat tamtego miejsca i obecność w nim relikwi św. Kingi, mojej patronki.

- ?????
Tak, patronki. Na chrzcie świętym otrzymałam dwa imiona: Ewa Kinga. Jak było z Ewą, każdy wie (śmiech). Czuwa więc nade mną św. Kinga. Miniaturkę wspomnianego zdjęcia noszę cały czas ze sobą. Udało mi się go umieścić w breloczku, przywieszonym do pęku kluczy.

- Czy można więc sądzić, że jest to zdjęcie twoich marzeń?
- Jest mi ono bliskie, ale czy jest to zdjęcie z moich marzeń? Nie wiem. Szczerze powiedziawszy, pod wpływem emocji związanych z rozmową z tobą, zamarzyłam, aby naciskać migawkę mojego aparatu, znajdując się w sercu Grajewa, a potem poprosić o umieszczenie tego zdjęcia w waszej gazecie. Czuję, że byłoby to bardzo dla mnie ważne.
- Jesteś od lat związana z różnymi organizacjami skupiającymi amatorów fotografii. Kiedyś, dzięki uczestnictwu w ich życiu, zdobywałaś fachową wiedzę. Dzisiaj ty służysz pomocą. Czy masz jakąś "złotą radę" dla młodych fotografów?
- Gdy ktoś zarzuci wam, że zrobione przez was zdjęcie jest nieprofesjonalne, warto mu przypomnieć, że Titanica zbudowali profesjonaliści, a Arkę Noego amatorzy. 

 - Dziękuje ci za interesującą rozmowę.