Z Agnieszką spotykam się w prowadzonej przez nią agencji turystycznej EVEREST LLC, przy 213 Broad Street w New Britain. Parzy dla nas ziołową herbatę i częstuje mnie kromką własnoręcznie upieczonego, pachnącego czosnkiem chleba...Mamy dla siebie tylko chwilę, ale ta w zupełności wystarcza, aby zrozumieć, że Agnieszka ma swój mały bezpieczny świat, w którym chowa swój artystyczny talent...Jest w niej ogromny apetyt na życie, pasja podróżowania i radość z prowadzenia dwóch internetowych blogów...
Z Agnieszką Adamską
rozmawia Beata Kaczmarczyk
Beata Kaczmarczyk:- Tenzing Norgay, himalaista nepalski, który wraz z Edmundem Hillarym 29 maja 1953 roku dokonał pierwszego wejścia na Mount Everest (najwyższą górę Ziemi), powiedział po latach: "Każdy ma swój Everest". Czy to właśnie ta maksyma zainspirowała cię do tego, aby swojej własnej agencji turystycznej nadać taką właśnie nazwę?
Agnieszka Adamska: - (śmiech) Prowokujesz, bierzesz mnie pod włos...Ale poradzę sobie...Wybór tej właśnie nazwy najprościej wytłumaczyć tym, że słowo "Everest" chyba każdemu kojarzy się z podróżami, wyprawami. Poza tym jest to słowo, które łatwo może wypowiedzieć zarówno Polak jak i Amerykanin. Sentencja, którą wypowiedział Tenzing Norgay nie miała więc bezpośredniego wpływu na moją decyzję, choć sam akt powołania do życia mojego Everestu był dla mnie sam w sobie czymś na wzór zdobycia tej wysokiej góry.
- ...Czyli wspięcia się na szczyt swoich możliwości i marzeń?
- Dokładnie tak. Kiedy przez lata pracowałam w agencji Polamer, która była częścią biznesu Państwa Bernatów, nie pozwalałam sobie nawet na marzenia o tym, że kiedyś mogłabym być właścicielem biura podróży. A jednak życie napisało zaskakujący scenariusz. Kiedy z końcem października 2013 roku moi pracodawcy podjęli decyzję o zamknięciu oddziału Polameru w New Britain, zaczęłam marzyć, nabrałam apetytu i odwagi, aż w końcu postanowiłam w tym samym miejscu stworzyć swój własny biznes. Myślę, że to jest jeden z ważniejszych Everestów w moim życiu. Bo szczerze powiedziawszy mam ich chyba całą górę (śmiech).
- Czy ich zdobywanie dotyczyło i dotyczy także twojej artystycznej pasji?
- Ależ oczywiście. Już jako nastolatka byłam zafascynowana sztuką i przejawiałam zainteresowanie pracami plastycznymi. Chciałam eksperymentować z farbą, z tkaniną, z drewnem, ze szkłem... Niestety, należę do pokolenia wychowywanego w okresie PRL-u, kiedy wszystkiego brakowało, także akcesoriów potrzebnych w procesie pracy twórczej, a to mocno ograniczało... Moja pasja została więc w pewnym sensie lekko uśpiona...
Co prawda, z upływem czasu, realia życia nieco zmieniły się na lepsze, ale z kolei obowiązki rodzinne (zostałam żoną, matką) i zawodowe - wypełniały mnie bez reszty... Potem znów przyszły trudy emigracji i trwanie w przeświadczeniu, że co jak co, ale na amerykańskiej ziemi to ja już czasu na wymarzone hobby nie znajdę... Aż w końcu, kilka lat temu, chyba było to po jednej z wizyt w raju dla plastyków, czyli w Michaels Art Store (Berlin), nie oglądając się na nikogo, nie wyszukując sobie kolejnych usprawiedliwień... - mocno postanowiłam wziąć ster w swoje ręce. Uznałam wówczas, że czas zakończyć już okres miotania się między tym, czego chcę, a tym, co powinnam. Od tamtego momentu maluję na płótnie, drewnie, szkle. Haftuję, tworzę papierowe i ceramiczne wyklejanki. Splatam dekoracyjne wianki, produkuję artystyczną biżuterię itp. Ponadto, najczęściej za pomocą internetu, zgłębiam swoją wiedzę na temat nowych technik plastycznych, a także poznaję ludzi, którzy, podobnie jak ja, amatorsko acz z ogromną fascynacją, tworzą swój własny artystyczny światek. - Jak zareagowali na ten "twój światek" twoi najbliżsi, mąż i dorosły już syn? I pytam nie tylko o ich reakcję na obudzenie się w tobie pasji, ale także o to, jak przyjęli fakt, że wasz wspólny dom stał się niemal z dnia na dzień pracownią artystyczną i galerią sztuki...
- Z dumą wyznam, że - ku mojej ogromnej radości - dzielnie mnie wspierają i są absolutnie tolerancyjni. Pomagają mi przy oprawianiu prac, "dziurawieniu" ścian (śmiech), w przygotowywaniu warsztatu do podjęcia kolejnych wyzwań, w "poszukiwaniach" i "tworzeniu" miejsc na kolejne moje dzieła. Bywa, że pomagają także w porządkowaniu mojego miejsca pracy. Przyznam, że sama jestem zdumiona ich zaangażowaniem. Ale przecież to MOI chłopcy! - Czy kiedy tworzysz, są obok?
- Oczywiście. I to mi dodaje skrzydeł. Chyba wszyscy polubiliśmy tę atmosferę INNEGO wspólnego bycia, często w ciszy, bez słów. Kiedy nad czymś pracuję, barykaduję się jedynie przed doniesieniami ze świata, które płyną z mediów. Wyłączam wszystkie środki masowego przekazu, żeby pobyć w stanie błogiej niewiedzy. Jestem wtedy szczęśliwa jak dziecko.
- Z uporem podtrzymując temat "zdobywania szczytów..." - zapytam: Która ze stworzonych przez ciebie prac była największym wyzwaniem? Który z przebytych już procesów twórczych możesz nazwać zdobywaniem kolejnego Everestu?
- Myślę, że wielkim wyzwaniem i jednocześnie spełnieniem mojego większego artystycznego marzenia był proces tworzenia wielobarwnego obrazu, który już w zamyśle nosił tytuł: "Jan Paweł II dla MAMY". Wykonałam go techniką haftu krzyżykowego, którego tajniki poznałam zaledwie kilka tygodni wcześniej. To miał być prezent na Dzień Matki...Prezent przypominający dawne czasy, kiedy to przybiegałam do mamy z własnoręcznie zrobioną laurką....Wykonywałam ten haft nieśpiesznie, sycąc się radością tworzenia. Niemal przy każdym z haftowanych krzyżyków (a było ich ponad 16. tysięcy!), rodził się w mojej pamięci kolejny ciepły obraz z rodzinnego domu...Do dziś czuję wzruszenie, które mi wówczas towarzyszyło... - Mam świadomość, że w chwili obecnej obraz ten znajduje się już w rękach twojej mamy (zapewne ogromnie szczęśliwej z faktu jego posiadania), ale czy istnieje jakakolwiek szansa aby zobaczyć to dzieło...Może jakieś zdjęcie, kadr z filmu?
- Film nie został nakręcony, bo nie było ciebie obok i kamery Polskiego Expressu (śmiech). A tak już na poważnie, to zaskoczę cię - istnieje taka szansa, bo zdjęcia wielu moich prac (w tym - właśnie tej) umieściłam na swoim internetowym blogu.
- Czyżby kolejny Everest?
- Chyba tak....Od 29 marca 2012 roku samodzielnie prowadzę swoją internetową stronę http://van-gugi.com. Motywacją do powołania jej do życia była właśnie chęć podzielenia się moją amatorską twórczością z innymi. Chciałam otworzyć się na świat, zasięgać opinii i rad innych....Jej główne hasło mówi zresztą samo za siebie: "Dusza moja niespokojna..." - Ale dlaczego "van - gugi"? Skąd taka właśnie nazwa?
- (śmiech) Odpowiedź na to pytanie znajduje się na moim blogu. Zapraszam więc do jego odwiedzenia. A skoro jesteśmy już w temacie tzw. internetowych pamiętników to zapraszam także na inną moją stronę: nowaanglia.blogspot.com - Czy mam rozumieć, że zamieszczasz tam zdjęcia swoich prac związanych tematycznie z Nową Anglią?!
- Nie, nie! To jest już zupełnie inna historia, inny Everest (śmiech) mojego życia. Mam bowiem jeszcze jedną wielką pasję. Zdarza mi się często wsiąść do samochodu lub pociągu (nie zawsze byle jakiego), zabrać bliskich, ciekawość, bagaż, i ...podróżować. Zostawiam wtedy za sobą rutynę i to, co znane. Wyruszam na spotkanie z innymi miejscami, ludźmi, smakami i zapachami. A potem, już po powrocie, na tej właśnie stronie snuję opowieści o miejscach, które odwiedziłam i które polecam do zwiedzania. Skupiam się głównie na poznawaniu najbliższych terenów. - Czyli, posiłkując się parafrazą cytatu z kultowego przeboju zespołu Maanam, propagujesz na tym właśnie blogu hasło: "Podróżować po Nowej Anglii - jest bosko!"...
- Trafnie to ujęłaś. Inspiracją do stworzenia tej strony były z kolei rozmowy z panem Janem Karpowiczem, szefem Unii Kredytowej Polam w New Britain, który podczas naszych cotygodniowych spotkań, wynikających z obowiązków służbowych, zawsze zdążył zapytać o to, gdzie ostatnio byłam, i co nowego widziałam... Dziś już nie musi pytać. Odpowiedzi na wszelkie pytania znajduje właśnie tam. Zresztą, podobnie jak inni moi znajomi a także klienci, którzy nie zawsze mają pomysł na to, jak spędzić weekend lub urlop z rodziną.
Korzystając z okazji, zapraszam więc także na eksplorowanie moich blogów czytelników Polskiego Expressu. Może to, co tam stworzyłam, i im się przyda...
- Jestem przekonana, że tak będzie. Dziękuję ci bardzo za rozmowę. I trzymam kciuki za powodzenie twoich kolejnych "wspinaczek" ...na Everesty (śmiech).
- Dziękuję.