Jeszcze kilka tygodni temu pracowała nad nową kolekcją, którą miała zaprezentować na kolejnych ogólnoświatowych pokazach mody. Życie jednak zweryfikowało te plany. Pandemia koronawirusa sprawiła, że dziś, wraz z rodziną i grupą pełnych empatii koleżanek - KASIA ROGIŃSKA, projektantka mody plażowej, właścicielka firmy KARO Swimwear, szyje maski ochronne. Głównie dla pielęgniarek i pracowników administracyjnych Hartford Hospital, gabinetów lekarskich, domów opieki i przytułków. Zaopatruje także załogi okolicznych fabryk, które muszą funkcjonować. Piękna i niezwykle cenna to inicjatywa. Z dnia na dzień, z bohaterki pierwszych stron modowych magazynów przeistoczyła się w bohaterkę pandemicznej codzienności.
- Zamówień przybywa. Szyję od rana do wieczora. Obawiam się, że w końcu pozszywam palce...Ale wiem, że trzeba pomóc, więc pomagam. A raczej - POMAGAMY.
W projekcie MASKI od KARO SWIMWEAR uczestniczą
także: Grażyna Mocio (mama Kasi), Janusz Rogiński (mąż),
Bartek Mocio (brat), Ewelina Palewicz, Ewa Tomczyk, Edyta Pliszka, Kasia
Nowak, Marzena Chabowska, Iza Cwalina. Dzielną mamę wspierają także synowie: Gabriel
(lat 5), Nathaniel (lat 9)
Mamy nadzieję, że - w zaistniałych okolicznościach - wywiad z Kasią, który ukazał się na łamach Polskiego Expressu w 2016 roku, będzie miłą lekturą.
Moda plażowa firmy KARO, czyli projekty Kasi podbijają świat
Choć urodziła się w Krakowie, od zawsze chciała mieszkać na plaży.
Tworzenie własnych strojów kąpielowych było chyba najłatwiejszym rozwiązaniem, by przybliżyć to marzenie...
Z Katarzyną Rogińską, projektantką i właścicielką firmy KARO Swimwear -
rozmawia Beata Kaczmarczyk
Beata Kaczmarczyk: - Miuccia Prada, słynna włoska projektantka mody, wypowiedziała kiedyś następujące słowa: Nie wierzę ludziom, którzy twierdzą, że ubranie nie jest ważne. Czy zgadzasz się z tymi słowami?
Katarzyna Rogińska: - OCZYWIŚCIE! Skoro zaczynamy rozmowę od cytatów (śmiech), dorzucę coś z tej samej półki, ale od Coco Chanel, która powiedziała: Nie ma kobiet brzydkich, są tylko kobiety zaniedbane, i może jeszcze od Anne Klein: Ubrania nie zmienią świata, ale kobiety, które będą je nosić - tak. Wszystkie te cytaty są znakomite i jakże prawdziwe. Moim zdaniem, panie się nie pomyliły.
- Nazwałaś rzecz po imieniu. Mocno i stanowczo...
- Nie zawsze to potrafię, ale w tej kwestii trzeba jasno i wyraźnie. Nazywanie rzeczy po imieniu nie oznacza przecież ranienia ludzi brutalną bezpardonowością. Ono raczej porządkuje, uzdrawia. Jest jak burza, po której łatwiej oddychać...A prawda jest prosta: Ubranie jest jak druga skóra. Jest jak kostium teatralny, dzięki któremu budujemy swoją "rolę".
- Skoro wspomniałaś już o burzy, to zapytam o "burzę twojego mózgu", która miała miejsce kilka lat temu, a związana było z podjęciem decyzji o stworzeniu własnej marki strojów kąpielowych. Co cię do tego pchnęło?
- To długa historia. Żeby o tym mówić, muszę cofnąć się do okresu mojego błogiego dzieciństwa.
Odkąd pamiętam, w moim rodzinnym domu zawsze była maszyna do szycia. Szył na niej Tata. Ponieważ kochał to robić i kochał mamę, toteż moja rodzicielka była zawsze elegancko ubrana (śmiech). Bywało, że świadczył także usługi dla innych, dorzucając tym samym grosza do domowego budżetu.
Do dziś nie wiem, w jaki sposób udawało mu się zdobywać kolejne numery niemieckiego czasopisma "Burda" z wykrojami. Kto żył w tamtych czasach w Polsce, ten wie, że graniczyło to z cudem.
Skoro była pasja, była "Burda", to były też oryginalne, fantastyczne ciuszki wyczarowywane przez Tatę.
- Czy był profesjonalnym krawcem?
- Nie, nie był absolwentem żadnej szkoły krawieckiej. Za to ja jestem...
- Zatem przekonał cię, rozmiłował, zaraził pasją...
- Już jako kilkuletnia dziewczynka lubiłam siadać gdzieś blisko szyjącego Taty i tworzyć ubranka dla moich miśków i lalek. Najpierw, ręcznie, za pomocą igły, łączyłam skrawki materiałów, a kiedy trochę podrosłam, tata cierpliwie uczył mnie szycia na maszynie Łucznik.
Dziś jednak, z perspektywy czasu sądzę, że to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Lubiłam to robić, ale chyba nie kochałam...
- Skąd zatem wybór takiej właśnie szkoły?
- Byłam grzeczną córeczką i posłuchałam Tatusia (śmiech). A tak poważnie - radziłam się rodziców. Oboje widzieli moją przyszłość w tym zawodzie. Poza tym, Technikum Odzieżowe zlokalizowane była blisko mojego miejsca zamieszkania. To też był poważny argument.
- Jak wspominasz naukę w tej szkole?
- Uczyła dobrego rzemiosła. Opanowałam krawiectwo lekkie, ciężkie, a także robótki ręczne. Już jako uczennica szyłam płaszcze, żakiety, garnitury, a haftowane przeze mnie serwetki sprzedawane były w jednej z krakowskich Cepelii.
- Czy po ukończeniu technikum podjęłaś pracę w wyuczonym zawodzie?
- Nie. Na drodze "stanął" upragniony, wymarzony wyjazd do USA. Obroniłam pracę dyplomową i niemal po przyjęciu gratulacji, wraz z rodzicami i bratem, przyleciałam do Connecticut. A tu, najpierw była nauka języka angielskiego w New Britain High School, a kiedy trzeba było podjąć decyzję związaną z kolejnym etapem edukacji - odrzuciłam krawiectwo i poszłam inną drogą...
- Dlaczego?
- Ja i moi bliscy doszliśmy bowiem do wniosku, że w tym nowym świecie przeciętnej krawcowej nie jest łatwo zarabiać na chleb... Półki i wieszaki w sklepach uginają się pod ciężarem odzieży. A sklepów - zatrzęsienie! Są w USA oczywiście renomowane szkoły branżowe, które kształcą projektantów, przyszłych kreatorów mody, ale podjęcie takich studiów wydawało się wówczas zupełnie dla mnie nierealne... Zatem, zostałam higienistką stomatologiczną.
- Co więc spowodowało, że jednak, po latach, zajęłaś się projektowaniem i szyciem?
- Tu chyba dochodzimy do wspomnianej przez ciebie "burzy mojego mózgu"...(chwila ciszy). To była raczej jedna z najtragiczniejszych burz w moim życiu. W 2013 roku, podczas pobytu w Polsce, zmarł mój Tata. Najpierw była więc i moja podróż do Krakowa, potem uroczystości pogrzebowe, a po nich ...radykalna przemiana w moim życiu. Bezpośredni na nią wpływ miała chwila, kiedy przekraczając próg naszego krakowskiego mieszkania, które od lat wynajmowaliśmy znajomym, zobaczyłam w kącie pokoju - starą, wielbioną i często wspominaną przez Tatę...maszynę do szycia. To było zderzenie z czymś nieoczekiwanym, z czymś, co chyba ON z nieba wyreżyserował... Czułam, że chciał, abym tę naszą maszynę tam zobaczyła, odnalazła...
Długo trwało to moje z nią "sam na sam"...Płynęły łzy, kłębiły się wspomnienia, aż w końcu przyszło postanowienie, które wyrzuciło mnie z wcześniej ustalonych torów...
- Czyżby to była ta chwila...?!
- Tak. To właśnie w tamtym momencie podjęłam decyzję, że wrócę do szycia. Chciałam tego, jak nigdy wcześniej. I nie zamierzałam oczywiście podejmować pracy w dużej korporacji. To miało być coś absolutnie mojego. Nie chciałam też rezygnować z etatu w gabinecie stomatologicznym. Szycie miało być, i jest do dziś, projektem na boku, pasją, która przebudziła się z wieloletniego, głębokiego snu.
- Jak postanowiłaś, tak zrobiłaś. Pojawiła się więc swego rodzaju mądrość, może dojrzałość. Ale dlaczego wybór padł na szycie strojów plażowych?
- Po pierwsze, choć urodziłam się w Krakowie, od zawsze chciałam mieszkać na plaży (śmiech). Tworzenie strojów kąpielowych było chyba najłatwiejszym rozwiązaniem, by przybliżyć to marzenie. Po drugie, jako prowadząca dom - żona i matka, byłam zwolenniczką małych kroków. Na początku tej nowej drogi nie chciałam porywać się na całą kolekcję modową. Postanowiłam skupić się na jakiejś małej, delikatnej acz lekko magicznej formie.
- Magicznej ?
- Może to trochę za dużo powiedziane, ale dla mnie strój plażowy jest jednym z niewielu elementów garderoby, który diametralnie inaczej wygląda na wieszaku - jakoś tak nieporadnie - niż ubrany na kobiecie. To dopiero na ciele musi się rozciągnąć, przylgnąć do niego, żeby się móc wyeksponować. Z sukienkami czy bluzeczkami jest trochę inaczej. Na wieszaku potrafią być same w sobie zjawiskiem, a później bywa różnie... (śmiech). W tym właśnie widzę tę magię.
Poza tym, ja nigdy nie lubiłam tych kostiumów, które były dostępne w tzw. sieciówkach. Każdy zakupiony - przerabiałam. Zamarzyłam więc sobie, że kobiety nie będą kupować moich strojów kąpielowych dlatego, że jakiś trzeba mieć, ale dlatego - bo będą chciały wyglądać ładnie, oryginalnie i nietuzinkowo.
- Czym więc różnią się projektowana i szyte przez Ciebie stroje od tych ze wspomnianych sieciówek?
- Cóż, staram się wychodzić poza utarte schematy i oczywistości w tej kategorii. Projektując stój, łączę materiał z różnorakimi elementami dekoracyjnymi, np. kamieniami - kryształem, turkusem, jaspisem, agatem, z bursztynami, muszlami, hodowlanymi perłami itp. Zatem wiele spośród moich projektów to - jak w wypadku kamieni - pojedyncze, niepowtarzalne egzemplarze.
Ozdabiam także moje kostiumy metalicznymi elementami w kolorach złota i srebra, które idealnie podkreślają ciało muśnięte słońcem.
W procesie tworzenia myślę o tym, by za pomocą małych skrawków materiału podkreślić kobiece atuty, ale też NIE ZAPOMINAM, że moje potencjalne klientki nie mają regularnych, szablonowych wymiarów. Staram się więc dać paniom duży wybór. Od tych bardzo "zabudowanych" po wyjątkowo "śmiałe i odkryte".
Bardzo starannie dobieram też gatunki tkanin. Zwracam uwagę na ich jakość, fakturę i kolorystykę. Uwielbiam eksperymentować z nietuzinkowymi zestawami barw:
z fioletem, różem, turkusem, brązem, a także pomarańczowym i żółtym kolorem. Poza tym, wciąż dążę do tego, by produkty z mojej kolekcji nadawały się zarówno na wypad na plażę jak i na towarzyską imprezę przy basenie.
- Nadałaś swojej firmie nazwę KARO Swimwear. Dlaczego właśnie tak? - Swimwear - chyba wiadomo. A KARO od KAtarzyna ROgińska. (chwila ciszy). Poza tym, w czasach PRL- u, Tato namiętnie palił papierosy o nazwie CARO...Słowo to jest więc pewnym kluczem. Takim łącznikiem między mną a moim najważniejszym mistrzem i nauczycielem. Ja naprawdę czuję, że Tato czuwa nad każdym moim przedsięwzięciem.
- I zapewne jest z ciebie dumny, bo KARO swimwear to już dziś marka, którą dostrzeżono w wielkim świecie światowej mody.
- Bez przesady. Ale dziękuję, że tak mówisz. To miłe.
- Skoro dotknęłyśmy już tego tematu, porozmawiajmy o twoich małych i dużych sukcesach w tej branży.
- Hmm, gdyby nie było małych, duże nie miałyby prawa bytu (śmiech)...
Najpierw "rodziły się" pojedyncze stroje, potem powstawały kolekcje, a jeszcze później, raczkująca firma szukała okazji, by się pokazać, zaprezentować na rynku. Powstała więc strona internetowa www.karoswimwear.com, która okazała się oknem na świat. Za tym działaniem przyszły z kolei zaproszenia na pokazy. Były więc New York Fashion Week, Miami Swim Week, West Palm Beach Swim Week, a za nimi - w naturalnej sztafecie - mniejsze i większe propozycje. Także te urocze, związane z prezentacją moich kolekcji w Belvedere Cafe & Restaurant w New Britain.
Ponieważ w pewnym momencie zaczęło mnie to wszystko już przerastać, choćby z tego powodu, że po raz drugi zostałam szczęśliwą mamą i było mniej czasu na hobby (śmiech), nawiązałam współpracę z firmą "public relations", która wzięła na siebie obowiązek rozsyłania moich produktów do różnorakich magazynów mody. Cóż, nie ukrywam, że cieszyło i cieszy, że stroje plażowe firmy KARO Swimwear zaistniały choćby w takich pismach jak BRITISH VOGUE, FASHION EYE MAGAZINE,
COSMOPOLITAN, GLAMOUR, ALPHA MAGAZIN, VICISSITUDE. A w tych dwóch ostatnich - zdobiły nawet okładki.
- Zapomniałaś o najważniejszym, czy celowo go nie wymieniłaś?
- Nic z tych rzeczy (śmiech). To chyba dlatego, że do dziś trudno mi uwierzyć, że zaprojektowany i stworzony przeze mnie stój znalazł się w magazynie Sports illustrated (swimsuit edytion).
- Zaistnieć na łamach tego prestiżowego magazynu, który pojawia się tylko raz w roku i zawsze jest wielkim hitem w świecie mody, to chyba marzenie każdego projektanta mody...
- Chyba tak...Moim było na pewno. Przyznaję, zabiegałam o to bardzo. W 2015 roku wysłałam do redakcji tego pisma ponad 100 kostiumów kąpielowych. Gdzieś w cichości serca liczyłam na to, że choć jeden się spodoba...Niestety, sukcesywnie mi je odsyłano. Ponieważ było ich tak wiele, w którymś momencie przestałam nawet panować nad tymi zwrotnymi przesyłkami.
Tak było do momentu przysłowiowego remanentu, kiedy to dostrzegłam, że brakuje w mojej kolekcji jednego stroju, który został tam wysłany. Byłam prawie pewna, że wśród milionów innych - po porostu się zawieruszył...
- A on się nie zagubił...
- Tak, on właśnie się spodobał. Dowiedziałam się o tym na początku lutego 2016, dokładnie w Walentynki. Na 59. stronie tego magazynu zobaczyłam zdjęcie modelki w stroju KARO swimwear. Radość była ogromna. Zresztą jest do dziś. Takie momenty dodają skrzydeł. To, co się stało, traktowałam jako wielki sukces, ale i ...prezent od Taty. Takie ojcowskie wyznanie miłości...
-
Rozmawiałyśmy już o pokazach, magazynach, więc został nam jeszcze do omówienia temat celebrytek, które lansują się w tworzonych przez ciebie strojach.- Imponuje mi oczywiście to, że Joanna Krupa (polska aktorka i modelka - przyp. red.) i Patrycja Mikuła (amerykańska modelka polskiego pochodzenia - przy. red.) promują produkty mojej firmy. Nie ma mocnych, dla właścicielki małego, prawie jednoosobowego biznesu, to wyróżnienie i swego rodzaju duma. Muszę jednak powiedzieć, że dla mnie każda kobieta, która ubiera stworzony przeze mnie stój jest ważna. Marzę, jak kiedyś Miuccia Prada, którą zacytowałaś na początku naszej rozmowy, aby moje produkty były w pewnym sensie małym wsparciem w życiu kobiety. Kobiety przeciętnej, nie tylko celebrytki.
- Zatem, kończąc naszą rozmowę, na okoliczność 70. Światowego Dnia Bikini, który obchodziliśmy 5 lipca, życzę ci, aby to marzenie spełniało się długofalowo (śmiech). A tak na marginesie, czego ty sobie sama przy tej okazji życzysz?
- Przede wszystkim - dziękuję. A co do własnych życzeń, to chciałabym, aby moja firma rosła organicznie, powoli, by rozwijała się razem ze mną, w moim - swoim rytmie. A że gdzieś głęboko pod sercem noszę od dawna obraz maleńkiego sklepiku z szyldem "KARO swimwear", który zlokalizowany jest na piaszczystej plaży Florydy - to już inna bajka (śmiech).
Póki co, zabieram się do pracy. Za dwa tygodnie kolejne wyzwanie: DC Swim Week w Waszyngtonie...
- Zatem, powodzenia.
- Nie będę dziękowała, żeby nie zapeszyć...