Wspinaczka na Świnicę, czyli moje życie w USA

Trzy pytania do...

dział: życie polonii
autor: Beata Kaczmarczyk
opublikowano: 2021-01-21 00:00:00

OD REDAKCJI: Pora na NOWE 

  Nie ukrywamy, że dla nas -  ludzi Polskiego Expressu, nie ma nic bardziej fascynującego niż rozmowa sam na sam z kimś, kogo podziwiamy. Te spotkania, możliwości zadawania pytań - to sens naszej pracy. I choć pytamy już od 28 lat, to z racji faktu, że pandemia uniemożliwia nam "rozmowy  na żywo" (a tylko takie uznawaliśmy do tej pory za właściwe, bo wywiad to nie tylko słowa, ale także emocje...) - byliśmy zmuszeni odsunąć na 10 miesięcy tę formę pracy. Początek roku 2021 zmobilizował nas jednak do tego, aby wzorem innych mediów świata -  rozpocząć cykl spotkań wirtualnych. Na chwilę obecną nie mamy innej opcji. Wywiady prowadzone on - line przebiegać będą pod znanym już Państwu z przeszłości hasłem:

"TRZY PYTANIA DO..." 

   W ramach  nowej serii rozmawiać będziemy z ludźmi z pozoru przeciętnymi, którym często brakuje czasu, potrafią się wściec, a rano woleliby poleżeć dłużej i wypić "leniwą" kawę. A jednak, realizując siebie w amerykańskiej rzeczywistości, z różnych powodów zasłużyli na to, by ich BLIŻEJ poznać. Nadmieniamy przy tym, że o ile dwa pierwsze pytania zadawane naszym rozmówcom będą tematycznie związane z ich działalnością (zawodową lub społeczną), o tyle trzecie będzie tym z gatunku zaskakujących i nieprzewidywalnych, zarówno dla osoby pytanej, jak i czytelnika. 

   W ogniu pierwszej serii pytań staje dziś charyzmatyczna, pełna energii, obdarzona wyjątkowym poczuciem humoru, krocząca przez życie z piosenką na ustach - kobieta, która wymaga od siebie ponad miarę. Spokojnie mogłaby "przenieść wóz z całą wsią", ale po co? Już dawno dotarło do niej, że fajnie jest siebie dawać, ale tylko tam, gdzie potrafią brać, czyli tam, gdzie przetworzą to, co dostali, w coś dobrego.  

Z Kasią Nowak
rozmawia Beata Kaczmarczyk

1. - Czy dziś, z perspektywy lat, uważasz, że decyzja o rozpoczęciu nowego życia w USA była słuszna? Czy zawodowe wybory, których dokonywałaś były trafne? 
   - Po raz pierwszy przyjechałam do Stanów w 2002 roku i za namową moich amerykańskich znajomych spędziłam pierwszych parę dni właśnie z nimi, w samym sercu tętniącego życiem Manhattanu. Chłonęłam wszystkimi zmysłami gwarne ulice i napawałam się ogromem tego wszystkiego, co mnie otaczało. Miałam przywilej przekonania się na własnej skórze, jakie to uczucie prowadzić "normalne życie" w tej ogromnej metropolii. Czułam się jakbym była jedną z "nich", a zarazem jak w bajce, jedząc śniadania w czystszych i w tych nieco bardziej zapyziałych "dajnerach", lunche w kafejkach, a wieczorami przesiadując w kultowych jazzowych klubach takich jak na przykład "Blue Note".
  Jakby wrażeń z Nowego Jorku było mi mało, miałam niesamowite szczęście trafić na kolejne dwa miesiące do nieprzeciętnie malowniczego i niezwykłego miejsca w okolicach portu Stony Creek w Branford w stanie Connecticut. Codziennie upajałam się widokiem przepięknych małych wysepek tworzących archipelag Thimble Islands. Z tego co wiem, wiele osób mieszkających w Connecticut od lat, nawet nie zdaje sobie sprawy z istnienia tego cudnego miejsca. A szkoda. 
  Po powrocie do Polski, zainspirowana wydarzeniami, miejscami i ludźmi, których spotkałam na swojej drodze w USA, postanowiłam tak doszlifować swoją znajomość języka angielskiego, żeby się nim swobodnie posługiwać. Opłaciło się, bo między innymi dzięki dobrej jego znajomości miałam okazję współpracować z kilkoma międzynarodowymi festiwalami na terenie Polski oraz realizować milionowy projekt w ramach programu Unii Europejskiej. Jednak cały czas myślami wracałam do swojego pobytu w Stanach i w 2005 roku zadecydowałam, że to właśnie w Ameryce jest moje miejsce na ziemi.

    Moja pogoń za "amerykańskim snem" jest trochę jak wdrapywanie się na Świnicę, tatrzański szczyt o dwóch wierzchołkach. Najpierw dość długo pracowałam jako opiekunka osób starszych i tych z niepełnosprawnościami. Jednym z moich ulubionych podopiecznych był sześćdziesięcioparoletni, bardzo poważnie chory mężczyzna, który pomimo wyniszczającej choroby zachował niebywałą pogodę ducha. Imponowały mi jego upór, wytrwałość i poczucie humoru.
  W kolejnej fazie mojej zawodowej podróży na szczyt, dzięki znajomości języka hiszpańskiego, znalazłam zatrudnienie w prężnie rozwijającej się firmie kolumbijskiej, w której dano mi do dyspozycji służbowy telefon, laptop i samochód. No i kartę kredytową American Express. Liczne podróże wzdłuż i w szerz Nowej Anglii i kontakty z "prawdziwymi amerykańskimi biznesmanami" wydawały się szczytem możliwości. Jednak pojawiła się kolejna okazja do podniesienia kwalifikacji - praca w jednej z największych w tym czasie agencji opiekunów o znakomitej renomie. To właśnie tam, przez kolejnych pięć lat, dawałam z siebie wszystko i przy tym bardzo dużo się nauczyłam.
  I nagle stanęłam przed koniecznością dokonania trudnego wyboru. Jako świeżo upieczona rozwiedziona kobieta i samotna mama, miałam do wyboru świetną pracę w niemal nieograniczonym wymiarze godzin i zamartwianie się, jak poradzić sobie z opieką nad trójką moich dzieci, lub znalezienie pracy, w której to ja decydowałabym o moim grafiku. Niestety, nie mam tu żadnej rodziny i nie mogłam liczyć na mamę, siostrę czy ciocię. Bardzo szybko więc zadecydowałam, że czas porzucić garsonki, sukienki, eleganckie obuwie, i wskoczyć w wygodne spodnie i sportowe buty. Tak zaczęła się moja pięcioletnia przygoda ze sprzątaniem domów. Nagle ze specjalisty od spraw obsługi klienta i Dyrektora Marketingu stałam się specjalistą od czyszczeniacudzych łazieneki i innych powierzchni obcych domów, oraz dyrektorem mojego odkurzacza i piórka do ścierania kurzu. 
Ciężka fizyczna praca nie raz wyciskała pot i łzy. Ale jednocześnie dała mi swobodę gospodarowania moim czasem, co, między innymi, umożliwiło mi poświęcenia większej ilości czasu moim dzieciom, czy też pozostanie z dziećmi w domu w razie choroby któregoś z nich. 
  Jestem osobą, która zawsze widzi szklankę "do połowy pełną", i bardzo szybko w mojej nowej pracy znalazłam wiele, wiele plusów. Po pierwsze kontakt z ludźmi; wszyscy moi klienci mieli ciekawe historie, doświadczenia i życiowe mądrości, którymi chętnie się ze mną dzielili. Po drugie, ta praca, jak żadna inna, pozwalała mi na ciągłe dokształcanie się -  mogłam nieprzerwanie słuchać "audiobooków", na przeróżne tematy. W ciągu ostatnich pięciu lat przesłuchałam ich ponad 500. Wmawiam sobie, że na pewno jestem dzisiaj dzięki temu mądrzejsza. Po trzecie, w tę pracę wliczony jest wysiłek fizyczny, więc bez chodzenia na siłownię mogłam utrzymać jako taką sylwetkę (śmiech). Po czwarte mogłam rozwijać swoją pasję - śpiew, która z czasem przerodziła się w istotne źródło mojego dochodu. 
Elastyczność czasu, jaką daje sprzątanie, umożliwiła mi koncertowanie w centrach rehabilitacji, domach pomocy społecznej i domach seniora. Śpiewałam na piknikach miejskich, przeróżnych prywatnych i służbowych przyjęciach. I tak "wyśpiewałam" sobie udział w Festiwalu Malej Polski, gdzie w ostatnich trzech latach byłam odpowiedzialna za całokształt strony artystycznej i wszystkie wydarzenia artystyczne na obu festiwalowych scenach.
 Z perspektywy czasu absolutnie nie żałuję żadnej swojej decyzji: ani tej dotyczącej wyjazdu z Polski do Stanów, ani tych dotyczących moich zawodowych poczynań. 
Z każdym dniem utwierdzam się coraz głębiej w przekonaniu, że Stany są krajem nieskończonych możliwości.

2. - Kiedy dziś patrzysz w lustro, kogo widzisz?
  Widzę jakąś panią, z paroma niepotrzebnymi zmarszczkami, które nie wiadomo skąd się wzięły (śmiech). A tak bez żartów to widzę mamę, która jest niezmiernie dumna ze swoich dzieci. Widzę silną, pogodną i życzliwą kobietę, która wie czego chce. Bardzo "dojrzałam" w ciągu ostatnich paru lat i wiem, jakie wartości są dla mnie najważniejsze. Wiem też, co jeszcze chcę osiągnąć. A jest tego sporo. Niedawno uzyskałam licencję agenta nieruchomości.W swoim amerykańskim życiu przeprowadzałam się siedem lub osiem razy. W każdym z mieszkań urządzałam mniejszy lub większy remont, bo lubię "oswajać" przestrzenie i ponoć "mam do tego rękę". Wielu moich znajomych zaprasza mnie na konsultacje i pyta, jak przestawić, pomalować, wykończyć, umeblować. Kariera agenta nieruchomości jest logicznym następstwem mojej pasji do pracy ludźmi oraz fascynacji przestrzenią.  
  Jako nowy agent dołączyłam do Kamila Andrukiewicza i jego wspaniałego "teamu". Latem 2020 Kamil został brokerem i stworzył New Haus Group, LLC z siedzibą na Broad Street w New Britain. Jego etyka pracy, kultura osobista, styl działania i osiągnięcia są dla mnie wzorem godnym naśladowania. Jestem przekonana, że właśnie jako agent nieruchomości wdrapię się na ten drugi wierzchołek Świnicy. 
W jednej z moich ulubionych książek, jej autor Napoleon Hill opisał wynik trwających ponad dekadę badań sukcesu, z których wynika, że najbardziej produktywne lata u człowieka to te pomiędzy 40. a 60. rokiem życia. Jestem więc pełna optymizmu i gotowa do "wspinaczki". Moja nowa droga zawodowa nie oznacza jednak, że przestaję śpiewać. Absolutnie! Wręcz przeciwnie! Na szczyt będę wbiegać śpiewająco. I oczywiście dalej będę aktywnie uczestniczyć w życiu polskiej społeczności. Jako wiceprezes Polonia Business Association chcę pomóc w dalszym rozszerzeniu działalności Stowarzyszenia na cały stan Connecticut. Planuję zaprosić do współpracy wszystkich Polaków prowadzących wszelką działalność gospodarczą, a także tych, którzy są polskiego pochodzenia lub współpracują z polską społecznością.

3. - Czy możesz rozwinąć zdanie: "Cuda się zdarzają..."?
   Cuda się zdarzają, kiedy dobrzy ludzie łączą siły i dążą do wspólnego celu.
Wiele razy byłam świadkiem cudów - miłości, wsparcia, dobra, poświęcenia, empatii. Miałam przywilej bycia częścią wielu pięknych akcji charytatywnych na rzecz indywidualnych osób, całej rodziny, czy też tak znanej Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy (WOŚP).
   Aktualnie jestem bardzo zaangażowana w akcję pomocy małemu chłopcu. Filip ma tylko 8 lat, tyle ile mój najmłodszy syn, a już przeszedł 3 operacje na otwartym sercu. Jego mama jest moją koleżanką z liceum. Już w czasie ciąży wiedziała, że dziecko urodzi się z wadą serca. Powiedziano jej nawet, że taka wada jest wskazaniem do usunięcia ciąży. Martyna nie chciała o tym słyszeć. Zdawała sobie sprawę z tego, że czeka ją wieloletnia walka, jednak nie spodziewała się, że droga leczenia w Polsce skończy się tak szybko. Niestety, polscy lekarze nie dysponują niezbędnym do kolejnej operacji sprzętem. Rodzice kontaktowali się ze specjalistami z całego świata. Doktor Frank Hanley z kalifornijskiego szpitala Stanford Children' s Health, zakwalifikował Filipa jako odpowiedniego kandydata do całkowitej korekty wady. Oznacza to, że jeśli rodzice zbiorą 4,5 miliona złotych ($1 250 000) Filip może zostać całkowicie wyleczony! To jest wspaniała wiadomość!!
Nad sukcesem przedsięwzięcia pracuje wiele wspaniałych osób. W mojej rodzinnej Łodzi, w innych miastach Polski, w wielu krajach Europy, ale i w Dubaju, oraz tu, na terenie Stanów Zjednoczonych. Zbiórka jest zarejestrowana w Polsce i ma numer KRS. Oficjalne konto jest na stronie internetowej: Umiera serce dziecka - Filip potrzebuje PILNEJ operacji!  (kliknij)
Do tej pory zebrano niemal pół miliona złotych.
 Na Facebooku z kolei przeprowadzana jest licytacja przedmiotów i usług. I tu piękny cud -  lokalni artyści i ludzie o wielkich sercach postanowili na moje ręce przekazać przedmioty na tę właśnie licytację, ufając, że ja wyślę je do Polski. Anna Jackowska podarowała przepiękną, ręcznie szytą poduszkę, wypełnioną suszonymi ziołami o leczniczym działaniu. Ewa Śliwowski ofiarowała pięknie wydany i podpisany zbiór swojej poezji i malarstwa oraz kilka zestawów biżuterii. Jerry Malinka przeznaczył na licytację dwa przepiękne obrazy. Kasia Rogińska z KARO SWIMWEAR ofiarowała kostium ze swojej kolekcji. Ja wysyłam popularne w Polsce smakołyki Hershey's Chocolate oraz Reese' s i mnóstwo innych popularnych w Polsce amerykańskich "gadżetów". Licytację można śledzić, wyszukując na Facebooku: Licytacje dla Filipka "Lwie Serce".
Jestem ogromnie wzruszona hojnością wszystkich, którzy pomagają, i głęboko przekonana, że będę świadkiem kolejnego niezwykłego cudu.


 Ps. Kiedy zgodnie z naszymi zasadami, wysłałam mojej rozmówczyni powyższy tekst do autoryzacji, w korespondencji zwrotnej, czerwonym kolorem, skreśliła słowo "Katarzyna", zastępując go słowem "Kasia". Nie mogłam inaczej, musiałam o to zapytać... 
  - Wiele osób zadaje mi podobne pytania. Dzieje się tak z dwóch powodów: po pierwsze, imię "Katarzyna" jest niewymawialne dla Amerykanów, którzy albo łamią sobie języki, albo zmieniają na "Katherine", a tego nie lubię. Używanie słowa "Kasia" idzie im dużo łatwiej. Drugi powód jest znacznie bardziej osobisty. W okresie moich pięknych, niepokornych, nastoletnich dni, zawsze kiedy tata wzywał mnie do siebie głośnym "Katarzyna" - wiedziałam, że najprawdopodobniej znowu coś przeskrobałam i czas z pokorą stawić się "na dywaniku". Sama więc rozumiesz, że "Katarzyna" niespecjalnie dobrze mi się kojarzy (śmiech). 

foto: Paulina Sobon Photography, AR Photography, Monika Jankowski Photography, Paul Buceta Photography